Zbliża się powoli Dzień Ojca, a ja już od dawna planuję uświetnić go kilkoma wpisami na blogu. Przygotowując trochę teren, chcę najpierw cofnąć się nieco przed okres dwudziestolecia międzywojennego, do momentu kryzysu poprzedniego modelu ojca – ojca Boga, ojca wszechwładnego i wszechwiedzącego, ojca-właściciela rodziny.
Model ten pojawił się w krajach Europy zachodniej wraz z monarchiami absolutnymi. Podział władzy w rodzinie miał odzwierciedlać ustrój państwa. Monarchom było na rękę promować wizerunek ojca, który sprawuje całkowitą władzę nad swoimi dziećmi i żoną. Uznano, że jest naturalnie stworzony do tego by rządzić sprawiedliwie, miłosiernie i mądrze. Swoją rolą w domu potwierdzał naturalność władzy króla absolutnego, dla którego poddani byli jak dzieci, nad którymi sprawuje opiekę. W XVIII wieku i jeszcze na początku XIX-ego, ojciec był największym autorytetem i tą osobą, której słowa nie wolno było podważyć.
Rewolucja Francuska pokazała jednak, że władzę absolutną można zakwestionować i choć Napoleon przywrócił pełnię praw ojcowskich, to ziarno zmiany zostało zasiane. Wkrótce pojawiły się siły, którym przywileje ojcowskie nie były na rękę. Z jednej strony państwo zauważyło, że oddaje zbyt silne uprawnienia głowom rodzin, które nie zawsze działają zgodnie z zamysłem władz. Zaczęto przekonywać, że nie wszyscy mężczyźni są z natury dobrymi opiekunami. Dzietni alkoholicy, złodzieje, przestępcy stali się pretekstem do tego by państwo zaczęło kontrolować domowe pielesze. Z drugiej strony stosunki pracy się zmieniły. Przestano produkować chałupniczo w domach, gdzie ojciec mógł pełnić rolę nadzorcy, a przeniesiono się do manufaktur i fabryk, gdzie dyrygowali właściciele, którzy z początku sami próbowali pełnić rolę ojców dla swoich pracowników. Niemniej wyjście z pracą z domu odebrało ojcom ważne pole autorytetu. Teraz ich młodzi synowie finansowo stali na tym samym poziomie co oni sami.
W końcu za ojców wzięli się filozofowie, przekonując, że to matki są stworzone do opieki nad dziećmi, że to one potrafią bezgranicznie kochać swoje pociechy, a od ojców nie należy tego wymagać, bo natura zaprojektowała ich do przebywania w tzw. zewnętrznym (publicznym) świecie, w którym mają wygrywać jedzenie i pieniądze (ang. breadwinner). Zaczęto ukazywać ojców jako osoby, których nigdy nie ma w domu, którym ciężko przychodzi okazywanie uczuć, którzy nie potrafią się opiekować dziećmi itd.
Państwo w tym czasie poszło za ciosem tworząc obowiązek szkolny dla dzieci, zyskując tym samym olbrzymi wpływ na młodych obywateli. Mali uczniowie stali się też świetnym źródłem informacji o rodzicach i dobrym narzędziem ich indoktrynacji. Łatwo bowiem było przemycić do domów nowe idee przez chłonne umysły dzieci. Pojawili się kuratorzy i służby opieki społecznej, nadzorujące porządek w domach. Sądy przejęły od ojców władzę wymierzania kar.
Rola głowy rodziny w szybkim tempie skurczyła się do zarabiania, czasem może udzielania reprymend. Ojciec, z wszechwładnego pana, stał się nieobecnym i mało znanym człowiekiem, który wciąż wymagał posłuchu i dzieci. Czy powinniśmy się dziwić, że trudno było mu nawiązać więzi emocjonalne z rodziną?
Dla zainteresowanych tematem:
Historia ojców i ojcostwa, red. Jean Delumeau, Daniel Roche, tłum. Jan Radożycki, Maria Paloetti-Radożycka, Warszawa 1995.
i wbrew pozorom: Elizabeth Badinter, Historia miłości macierzyńskiej, przeł. Krzysztof Choiński, Volumen, Warszawa 1998.