Pisałem niedawno o polowaniu, jako jednej z ważniejszych tradycji elit społecznych. Myśliwskie trofea były dla gentlemanów powodem do dumy, a wspomnienia z lasu urastały niekiedy do rangi opowieści o wielkiej odwadze i zahartowaniu bohaterów. Czy biorąc nawet pod uwagę brutalność polowań, można posunąć się do stwierdzenia, że żołnierze na wojnie są myśliwymi, a ich wrogowie zwierzyną łowną? Z pewnością takie uogólnienie jest znaczną przesadą, ale nie jest jednak rzadkością.

 Próby zastosowania symboliki myśliwskiej do rzeczywistości II wojny światowej podjął się Christian Ingrao, francuski historyk, w książce która kilka dni temu trafiła do polskich księgarń: „Czarni Myśliwi. Brygada Dirlewangera”. Zainteresowałem się nią nie tylko ze względu nawiązania do tematyki polowań. Oskar Dirlewanger, dowódca jednostki SS, był oficerem, który jeszcze w dwudziestoleciu międzywojennym studiował i obronił doktorat z zakresu nauk politycznych. Na pozór spełnia więc wszystkie wymogi formalne by nazywać się gentlemanem. Ponadto Ingrao swą pracą pragnie się wpisywać w nowy nurt pisarstwa historycznego jednostek wojskowych. Jego zamierzeniem nie było przedstawienie tzw. „historii” (czyt. dziejów) brygady Dirlewangera, tylko próba odpowiedzi na pytanie czym było doświadczenie wojennej przemocy dla jej żołnierzy. W poszukiwaniu tej odpowiedzi korzystał często z narzędzi antropologicznych. Już sam ten fakt pisania „nietradycyjnej” historii wojskowości zdecydowanie mnie do tej książki zachęcił.

Jak się jednak szybko okazało (przyznaję się, wcześniej nie znałem sprawy tej brygady) Dirlewanger był sadystą i nazistą o spaczonej wojną moralności. Jego żołnierze natomiast, nazwani przez Ingrao „czarnymi myśliwymi”, byli wyrzutkami społecznymi wyciągniętymi z obozów i więzień, by stworzyć komando, które z czasem urosło do wielkości dywizji (z około stu do ponad 6000 żołnierzy). Odpowiedzialni są za liczne rzezie, masakry, gwałty i zabójstwa w Polsce i na Białorusi. To oni upowszechnili tzw. „wykrywacze min”, czyli sposób rozminowywania pól poprzez prowadzenie przodem okolicznych mieszkańców, którzy ginęli w tych akcjach masowo.

Porzućmy zatem doszukiwanie się gentlemańskich zachowań w tej jednostce. Ale czemu „myśliwi”? Przede wszystkim z tego względu, że pierwszy kontyngent rekrutów-skazańców składał się właśnie z kłusowników. SS chciało skorzystać z ich doświadczenia w terenie do walki z partyzantami ukrywającymi się w Białoruskich lasach. Niezwykle trudnym przeciwnikiem dla armii. Rzekomo również sam Dirlewanger był zapalonym myśliwym. Ingrao, co rusz stosując analogie do myślistwa, zdaje się eksperymentować ze swoim materiałem. Sprawdza jak daleko można się posunąć; jak bardzo polowanie i wojna to to samo; jak bardzo myśliwy i żołnierz to ta sama postać? Ludzie Dirlewangera zbierali trofea w postaci broni, płodów rolnych i ludzi, odsyłanych później do pracy w Rzeszy. Traktowali wroga jak dzikie zwierzęta i naganką starali się zapędzić go w miejsce odstrzału.

Ingrao stara się wytłumaczyć brutalność jednostki Dirlewangera jej „czarną”, kłusowniczą krwią. Wszak nawet on nie posunął się do zrównania kłusownictwa z myślistwem. Zdaje się jednak, że „myśliwymi” pozostali ludzie, którzy wydali rozkazy utworzenia tej brygady: Himmler, Gottlob Berger, Erich von Bach-Zalewsky i in. Wielcy miłośnicy tego szlachetnego sportu jakim było polowanie.

Mam jednak wrażenie, że tytułowych „czarnych myśliwych” należałoby traktować raczej jak psy myśliwskie, które wykonywały bezmyślnie i ultra-brutalnie swoje rozkazy, a ich dowódców jako tych właściwych myśliwych. Oczywiście w sytuacji wojny to nie dowódca zabijał osobiście wystawionego na strzał przez psy pojedynczego wroga. Te psy, czyli owi „czarni myśliwi” ubijali poszczególne ofiary, ale to dowódcy i to na poziomie właśnie Himmlera, mogliby się później szczycić trofeami wyniszczonych narodów.

Oczywiście takie podejście niebezpiecznie zdejmuje odpowiedzialność z brutalnych żołnierzy, ale moim zdaniem, żeby porównanie do polowania było spójne należałoby przemyśleć jeszcze raz kto właściwie jest myśliwym: czy dzikie bestie używane do polowań, czy ci co je w las puszczają?

Można dyskutować czy takie porównania wnoszą cokolwiek do naszej wiedzy o przeszłości. Faktem jest jednak, że figura żołnierza-myśliwego jest obecna w naszej kulturze (choćby Janek Kos z „Czterech pancernych” czy Michael z „Łowcy Jeleni”). Obecne jest też rozróżnienie na szlachetnego i bestialskiego żołnierza, tak samo jak na myśliwego i kłusownika. Nawet owi „czarni myśliwi” to tylko wyrzutki i przestępcy, a nie „porządni” żołnierze. Stąd też pewnie trudno będzie nam zestawić te dwa żywioły: polowanie/kłusownictwo i wojnę. A może jednak warto?

Źródło: Christian Ingrao, „Czarni myśliwi. Brygada Dirlewangera”, przeł. W. Gilewski, Wyd. Czarne, Wołowiec 2011.