W 1924 roku polską opinią publiczną wstrząsnęła afera pojedynkowa między generałem Stanisławem Szeptyckim a redaktorem „Głosu Prawdy” Wojciechem Stpiczyńskim. Był to zapewne największy honorowy skandal w II RP. Pojedynek, do którego wówczas doszło, miał ratować dobre imię Szeptyckiego, hrabiego i byłego ministra spraw wojskowych, ale przy okazji nobilitował jego przeciwnika, pogardzanego w różnych kołach, Stpiczyńskiego.

Poszło o „tchórza-defetystę”. Tak, w artykule pt. „Łajdactwo triumfujące” z 1 listopada 1924 r., red. Stpiczyński nazwał gen. Szeptyckiego, nie podając nawet uzasadnienia. Była to ewidentna prowokacja wymierzona przez piłsudczyków (a do nich zaliczał się redaktor „Głosu Prawdy”) w niepokornego generała, który uwikłany był w długi konflikt z samym marszałkiem. W dodatku, Stpiczyński słynął z ciętego języka (nazywano go „harcownikiem”) i nierzetelności dziennikarskiej, co oczywiście nie czyniło go wyjątkiem w ówczesnym światku prasowym. Nikt go za człowieka honoru nie uważał, a jego dobre imię nie było jego wizytówką. Nie było więc dziwnym, że Stpiczyński nie odwołał swojego tekstu na żądanie Szeptyckiego, swoją drogą słynnego pojedynkowicza, w efekcie czego generał wybrał ścieżkę honorową dla obrony własnej czci.

Wyraźnie paliło mu się do dania nauczki redaktorowi, gdyż sekundanci raczej bez owijania w bawełnę przeszli do ustalania zasad pojedynku. Istniała reguła mówiąca, że zawodowy szermierz nie może walczyć na szable z osobą nieznającą broni białej, a pierwszeństwo wyboru broni miał właśnie generał, czyli strona obrażona. Jednak Szeptycki nalegał na ciężkie szable (dużo brutalniejszą broń niż pistolety), a redaktor się na nie zgodził, mimo że, jak mówiono, był prawie ślepy na jedno oko. Ustalono, że bić się będą do utraty zdolności do dalszej walki. Jak się okazało, Stpiczyński również nieźle władał bronią białą, a pojedynek zakończył się ranami obu stron. Oczywiście roztrząsano później kto otrzymał cięższe rany, ale dla samej istoty sprawy honorowej było to bez znaczenia. Szeptycki honor oczyścił krwią.

<<Zobacz też: Samobójstwo a obrona honoru oficera>>

Jednakże dzięki udziałowi w starciu honorowym również Stpiczyński zyskał. Już nikt nie mógł mu zarzucić braku honoru, ponieważ nie tylko udowodnił, że honorowo odpowiada za swoje słowa, ale w myśl obowiązującego przepisu kodeksu honorowego, nie można było kwestionować dobrego imienia osoby, która taką walkę stoczyła. W tym sensie pojedynki były drogą do awansu społecznego lub chociaż towarzyskiego.

Informacja Stpiczyńskiego w „Głosie Prawdy” odnośnie przecieków informacji o pojedynku do prasy (29 XI 1924)

Co ciekawe, informacja o walce pojawiła się jeszcze tego samego dnia w komunikacie Polskiej Agencji Telegraficznej (był to precedens!), a chwilę później w wielu czasopismach i dziennikach. Dzięki temu wszyscy dowiedzieli się o „awansie” Stpiczyńskiego. Sprawa musiała jednak szybko wywołać skandal, gdyż, jak przypominam, pojedynki były zawsze zakazane. Sąd nad redaktorem „Głosu Prawdy” nie stanowił problemu, ale nad generałem już tak. Ustawodawstwo wojskowe stanowiło, że generała broni nie może sądzić nikt niższy rangą, a Szeptycki był właśnie generałem broni, jak trzech innych, najwyższych stopniem w polskiej armii oficerów. Do sądu natomiast potrzebowano czterech sędziów. Z prostych obliczeń już wynika, że skład musiał być niekompletny, bo Szeptycki przecież sam siebie sądzić nie mógł.

<<Zobacz też: Ciemna strona oficerskiego honoru – zabójstwo w „Carltonie”>>

Informacja z „Polski Zbrojnej” o wyroku sądu w sprawie Szeptyckiego (23 II 1926)

Sprawa wyglądała więc dość tragikomicznie, bo nie dość, że społeczeństwo roztrząsało złamanie prawa przez jednego z najwyższych rangą oficerów, to jeszcze z zainteresowaniem obserwowało wszystkie zabiegi mające na celu zmianę przepisów tak, aby do sądu dojść mogło. W końcu, na początku 1926 roku udało się wprowadzić nowelizację ustawy dzięki czemu sądzić mogli również generałowie niższego stopnia. Szeptyckiego początkowo uwolniono od kary, gdyż „działał w stanie wyższej konieczności”. W wyniku odwołania, skazano go jednak na 7 dni aresztu domowego. Stpiczyński natomiast za otrzymanie miana honorowego musiał odsiedzieć dwa tygodnie w twierdzy. Czy dobrze wykorzystał swoją czystą kartę? Można się spierać…