W latach trzydziestych, polskie damy i gentlemani zabawy taneczne kojarzyli głównie z karnawałem. To wtedy można było się „wyszaleć” na balach i wieczorkach. Jednak była to zabawa obwarowana całym zestawem przepisów towarzyskich oraz zasad dotyczących strojów. Na dodatek karnawał trwał relatywnie krótko i odbywał się tylko raz w roku. Nic dziwnego, że popularność w tym czasie szybko zyskiwały dancingi, które były nie tylko mniej sformalizowane, ale przede wszystkim były dostępne cały rok!
Zasady „dobrego tonu” obowiązywały na nich jednak tak samo jak wszędzie indziej, gdzie spotykali się ludzie pełni ogłady i galanterii. Wiele z tych zasad dotyczyło mężczyzn. Na dancingach popołudniowych, tak zwanych „five-o-clock’ach”, dopuszczano stroje codzienne lecz niezbyt jasne, a to z racji pory przedwieczornej. Zakazane były jednak całkowicie stroje sportowe (choć w uzdrowiskach panowała taka swoboda, że nawet ten przepis nie obowiązywał). Na dancingach wieczornych, odbywających się zazwyczaj w restauracjach i lokalach rozrywkowych, gentleman winien zjawiać się w smokingu, ewentualnie w czarnym garniturze.
Mimo że na imprezach tych przede wszystkim chodziło o taniec, daleko było od dowolności w tym zakresie. Zazwyczaj przychodziło się we własnym gronie przyjaciół, nie należało więc przyjmować zaproszeń, ani zapraszać do tańca osób spoza tego grona. Jeśli jednak przy innym stoliku znajdowali się znajomi, można było odstąpić od tej reguły po małym rytuale. Mężczyzna musiał najpierw prosić kobiety we własnym towarzystwie o pozwolenie na taniec z inną. Następnie należało prosić o pozwolenie panów z grona wybranej partnerki. Jeśli obie grupy wyraziły zgodę można było tańczyć. Mimo to mężczyzna miał utrudnione zadanie, gdyż nie było dobrze widzianym tańczenie kobiet z innymi panami, gdy było ich pod dostatkiem we własnym towarzystwie.
Tańczenie z osobami obcymi było natomiast ogólnie zawsze źle widziane. Co nie znaczy, że się nie zdarzało. Jeśli mężczyzna chciał poprosić obcą damę do tańca, przechodził najpierw rytuał próśb, a po uzyskaniu zgody prosił o taniec ją samą kłoniąc się uprzejmie. Jeśli wyraziła zgodę należało się jeszcze jej przedstawić przed wejściem na parkiet.
Po popisie dobrych manier przy proszeniu do tańca, gentleman mógł zademonstrować swoją rycerskość już na parkiecie. Do niego bowiem należało baczenie by nikt nie potrącił partnerki. Jeśli by się to jednak zdarzyło, musiał ją niezwłocznie za to przeprosić. Tak samo jak każdą inną parę, którą potrąciłby niechcący w tańcu. Tutaj jednak skinienie głowy wystarczało.
Wszyscy mogli się zachowywać swobodniej niż na balach, ale cały czas z godnością. Nikt nie powinien hałasować, ani spoufalać się z nieznajomymi. Również przy stole, mimo że nie obowiązywały wyśrubowane reguły towarzyskie, należało zachować właściwy ludziom kulturalnym umiar.
Na deser zostawiam Was z piosenką Adama Astona Dlaczego właśnie dziś, z filmu „Dwie Joasie” z 1935 roku. Klimat trochę bardziej formalny, ale dlaczego nie?
Źródło: Co wypada, a co nie na dancingu, w „Moja przyjaciółka” 1932, nr 13.
Jak to czytam, to niesamowicie się cieszę, że żyję w dzisiejszych czasach. 😉