Mężczyźni pochodzący z odmiennych grup społecznych różnią się między sobą przyjmowanymi ideałami. Każda grupa trochę inaczej interpretuje „dobre wychowanie” czy bycie „prawdziwym mężczyzną”. Podobnie jest z ludźmi pochodzącymi nawet z analogicznych grup, ale z różnych krajów. Doskonale widać to w historiach polskich dżentelmenów, którzy po wichurze II wojny światowej trafili do Wielkiej Brytanii.
Polskie elity, w okresie międzywojennym, uważały brytyjski model dobrego wychowania za świetny przykład do naśladowania. Mimo to kiedy przybyły na Wyspy okazało się, że ludzie, którzy powinni się doskonale rozumieć, mówią w istocie różnymi językami – i to nie tylko dosłownie!
Już dawno chciałem podjąć temat gentlemańskich różnic kulturowych w krajach europejskich, jednak dopiero książka Londyńczycy Ewy Winnickiej mnie do tego zmobilizowała. Jest to całkiem ciekawa opowieść o losach Polskich rodzin, głównie oficerskich, na politycznej emigracji. Ich życie uchodźcze było jednak dalekie od wyobrażanego, między innymi dlatego, że to co w Polsce uznawano za oczywiste, tutaj skrywało dodatkowe treści między słowami.
Polsko-brytyjska przyjaźń zaczęła rozkwitać kiedy w 1940 roku nadwiślańscy mężczyźni trafili pod strzechy angielskich gospodarzy. Byli nowością, bohaterskimi żołnierzami i obiecującymi kochankami. Szybko trafili na salony, budzili zainteresowanie i flirtowali. Niektóre damy brały poszczególne dywizjony lotnicze w opiekę. Organizowały im herbatki i przyjęcia. Lotnicy otrzymywali też prezenty od swoich brytyjskich „matek”: skarpetki, szale i „ich podarte pończochy” do przytulania. Byli nawet tacy szczęśliwcy, którzy zgromadzili po kilkanaście szalików. Lotników zaczepiano na ulicy, pozdrawiano, zapraszano na piwo i whisky.
Z czasem jednak stosunki zaczęły się psuć. Romantyczny Polak okazał się nie być księciem z bajki. Z kolei brytyjska kuchnia nie przystawała do gustów przyjezdnych. Popołudniowe herbatki zaczęły irytować. Na to wszystko zaś nałożyła się wielka polityka aliantów, dla których priorytetem były dobre stosunki z ZSRR. W takiej sytuacji przybycie na Wyspy amerykańskich żołnierzy – nowej sensacji, zepchnęło polskich wojaków na margines.
Nie mniej wiara Polaków w przyjaźń z Brytyjczykami była całkiem silna. Pracowano nawet nad projektem osadzenia na tronie księcia Jerzego, diuka Kentu. Jednak to co nasi oficerowie brali za dobrą kartę było zwyczajną uprzejmością. Brytyjscy politycy, między sobą, otwarcie krytykowali naiwność Polaków: „Biorą za aprobatę swoich poglądów nasze przyjazne, a nawet wylewne podejście do nich. Ulegają nagminnemu złudzeniu, biorąc nasze ciepłe stosunki urzędowe za dowód serdecznej przyjaźni”. Nie da się ukryć, że Anglicy mieli dość duży problem z okazaniem uprzejmej obojętności żołnierzom znad Wisły.
Dobrze ilustruje to sytuacja spotkania polskich żołnierzy z rodziną książęcą Kentów. Kiedy niedaleko zamku tych ostatnich przejeżdżał pociąg pancerny, którego załogę w większości stanowili Polacy, uznano, że przejażdżka takim pojazdem będzie sporą atrakcją dla książęcych dzieci. Przy pożegnaniu wyrażono uprzejmościowe zaproszenie do zamku dla polskich oficerów. Powstała więc kwestia z jakim upominkiem się zjawić i kto powinien pójść. Oficerowie zdecydowali ostatecznie, że odpowiednim prezentem będą ryngrafy z orłem w koronie i kwiaty. Niestety, kiedy przyszli do zamku nie zastali już rodziny książęcej i upominki musieli zostawić lokajowi. Otrzymali natomiast listowne podziękowanie od jednej z dam dworu: „Księżna jest wzruszona dbałością o jej dzieci”. Oczywiście uznano tę wiadomość za dowód wielkiej sympatii.
Choć może na polskim tle tego się nie zauważa, polscy dżentelmeni wydają się mieć serce na dłoni w porównaniu do gentlemanów brytyjskich, głęboko zakopanych w konwenansach i uprzejmościach. Może to jakaś słowiańska natura – szczera i otwarta? Czy raczej kolejne upiększenie obrazu Polaka w polskiej literaturze? Bo przecież choć tak naiwni, wydają się nam bardziej sympatyczni od zmiennych Anglików. Cóż, obiecuję zabrać się niedługo za gentlemanów brytyjskich konkretnie – wówczas okaże się jacy byli naprawdę.
Źródło: Ewa Winnicka Londyńczycy, wyd. Czarne, Wołowiec 2011.
No bez przesady! Taki język. Mi też się nie bardzo podoba ta forma, dlatego wybrałem angielską dla tytułu bloga, ale żeby zaraz z takimi słowami…
Czy sympatyczni? Zależy, komu przyjdzie to oceniać. 😉
Świetnym przykładem są także współczesne stosunki polsko-brytyjskie, nawiązane dzięki naszym emigrantom. Różnice kulturowe zaowocowały powstaniem (a może raczej umocnieniem?) dwóch stereotypów. Zdaniem Brytyjczyków Polacy są prostaccy, brak im ogłady towarzyskiej, zaś polscy emigranci zyskują wiedzę, iż Brytyjczycy to dwulicowe gady, które co innego mówią w twarz i za plecami. 😉
A że „słowiańska wylewność” występuje tu i ówdzie, to trzecia sprawa… podobnie, jak „zimny chów” Anglików i reszty. 🙂
Z tym, że należy mieć na uwadze jak różna jest współczesna emigracja od tej z czasów II WŚ. Różna kulturowo i w zakresie statusu społecznego i wychowania nabytego w Ojczyźnie.
Sam temat wpisu ciekawy – miło byłoby gdyby nastąpiło jego rozwinięcie:)
Czy mógłbyś podrzucić link do artykułu o brytyjskich dżentelmenach, jeśli taki, zgodnie z obietnicą pod koniec artykułu, napisałeś? 🙂
Niestety obietnicy nie dotrzymałem. Był plan na serię poruszającą ideały gentlemana w różnych krajach, ale póki co nie doszła do skutku.