W Polsce międzywojennej każdy kto zetknął się z kwestią pojedynków znał nazwisko Boziewicza – autora najpopularniejszego kodeksu honorowego w kraju. Ciekawe więc, że postać, która była wielkim autorytetem dla rzesz honorowych awanturników, żyła w zupełnym cieniu, z dala od jupiterów popularności i rozkoszy sławy.

Co jeszcze ciekawsze, nic nie wiadomo by autor najczęściej wznawianego (do dzisiaj zresztą) kodeksu honorowego sam toczył jakiekolwiek pojedynki.

Władysław Boziewicz urodził się 4 grudnia 1886 roku w Boguszy niedaleko Nowego Sącza. Szkoda, że na stronie internetowej tej miejscowości nie ma o tym fakcie nawet wzmianki. Jakby nie patrzeć, to bardzo znany Polak się tam urodził. Można by zwiedzać.

Tuż przed I wojną światową studiował Prawo i Administrację na Uniwersytecie Jagiellońskim. Już w tym czasie podjął służbę jako ochotnik w 100 pułku piechoty armii austriackiej, jednak zakończył ją przed czasem. Ponownie wstąpił do wojska zaraz po studiach i tam zastała go Wielka Wojna. Przynajmniej raz ranny, dosłużył się stopnia oficerskiego w 1917 roku. 1 listopada 1918 zgłosił się do nowopowstałego Wojska Polskiego. Tam doczekał się stopnia kapitana, jednak jako oficer gospodarczy nie pełnił służby na froncie. Pracował w administracji do 1929 roku, kiedy został przeniesiony ostatecznie do rezerwy.

Według ocen przełożonych nie był on oficerem wyjątkowym. Co prawda był niezwykle zorganizowany, pilny i pracowity. Podobno też dobrze dbał o żołnierzy, a jego wzorowe cechy charakteru i oczytanie czyniły go świetnym materiałem na wykładowcę w szkole wojskowej. Jednak dostrzegało się w nim służbistość i brak wyższych ambicji. Zadowalały go podrzędne stanowiska – np. kierownika piekarni. Zapewne to było powodem nie awansowania go na majora.

Co ciekawe Boziewicz we wstępie do swojego podręcznika powołuje się na liczne zagraniczne kodeksy honorowe – włosko i niemieckojęzyczne, a jak się okazuje, najprawdopodobniej władał jedynie niemieckim i to tylko w mowie. Podobno nawet niespecjalnie znał świat poza swoją Galicją i Czechami. Wiedzę na temat tradycji honorowych musiał zatem czerpać od innych, bardziej doświadczonych oficerów.

Badacze historii pojedynków starali się dociec do tego, czy Boziewicz pojedynkował się kiedykolwiek. Okazało się, że nie jest to oczywista sprawa. Jedyne źródło stawiające go w jakoś w stosunku do spraw honorowych mówi o tym, że nie zostanie oddany pod sąd honorowy, co mu najprawdopodobniej groziło za nieodbycie pojedynku. I tyle! Nic więcej nie wiemy o sprawach honorowych najbardziej honorowej osoby w Polsce.

Zawsze mnie dziwił stosunek ówczesnego społeczeństwa do Boziewicza. Nikt go nie wyciągał z jego cienia, nikt się nie interesował. Przy informacjach prasowych o kolejnych konfliktach honorowych nikt nie pytał: „Gdzie jest Boziewicz? On nam powie co robić!”. W obecnych czasach każdy dziennikarz by go śledził, żeby opisać jego sprawę honorową, ale wówczas tego nie robiono. A przecież ów gentleman żył, miał się dobrze i po cichu przeredagowywał swoje dziełko na potrzeby kolejnych wydań. Zmarł dopiero po zakończeniu II wojny światowej, może w poczuciu niedosytu.

Aż nie chce się wierzyć, że ktoś na kogo powoływano się nieustannie w wojsku, ale też w wielu innych kręgach, nie pełnił roli superarbitra, doradcy, czy w ogóle autorytetu honorowego. Tak de facto to należy powiedzieć, że autorytetem był jego Kodeks, a nie on sam.

Niesamowite też, że w całym googlu (dość pobieżnie sprawdzonym, ale zawsze) nie ma informacji o innych Boziewiczach. Równie dobrze mogłaby to być wymyślona postać, której nazwisko miało widnieć na kodeksie honorowym, żeby nie wyglądał na anonimowy. Potem tylko sfabrykować kilka wojskowych papierów i już – autorytet jak malowany. Taki wymyślony to jeszcze lepszy niż prawdziwy, bo nic mu opinii nie popsuje!

Źródło:  Jacek Sobczak, Wprowadzenie, w: Władysław Boziewicz, Polski kodeks honorowy, Muza SA, Warszawa 1999.