W czasach międzywojennych gentlemani mieli niezbyt szerokie możliwości wyrażania własnego charakteru poprzez wygląd. Liczba akceptowanych fryzur była ograniczona. Dość ściśle przestrzegano zasad ubioru. Na każdą okazję przewidziano odpowiedni strój, który niewiele pozostawiał inwencji własnej. Jednak były jeszcze wąsy.

Dbając o swój zarost górnej wargi, gentleman nie ryzykował, że zostanie porównany do modnisiów przesadnie dbających o swój wygląd. Właściwie to wymagano od niego dbania o wąsa, którego wręcz uznawano za wyraz charakteru właściciela. Co prawda w pewnym stopniu jego kształt zależał od mody, ale miał też sporo mówić osobowości.

Z tych właśnie względów nie zapuszczano wąsa ot tak, jak sobie rośnie. Zbyt obfity, czy w ogóle powiększony o brodę, uznawany był za wizytówkę ludzi z zapadłej prowincji. Żeby uniknąć efektu „krzaka” pod nosem zalecano codzienne strzyżenie i czesanie go specjalnym grzebykiem. Dopuszczalne było również czernienie wąsa, zwłaszcza jeśli miał nijaki kolor lub zaczynał siwieć. Używano wówczas farb roślinnych, nie szkodliwych dla skóry i włosów. Taki zabieg należało powtarzać co około sześć tygodni. Podobno dawało to całkiem naturalny kolor.

Oczywiście to nie farbowanie było najważniejszym krokiem do zindywidualizowania wąsika, a samo strzyżenie. Codzienne modelowanie pozwalało uzyskać pożądane kształty zarostu. No właśnie, ale jakie konkretnie kształty?

Wśród wojskowych modne były małe, zadbane wąsiki. Były oznaką mężczyzn modnych, a zarazem zadbanych. Taki uporządkowany wąs był wizytówką oficera sumiennego, rzetelnego i zorganizowanego. Co ciekawe w wojsku dawało się zauważyć pewną hierarchię wąsów. Im niższa ranga tym mniej zarostu lub jego brak, a im wyższa tym wąs gęstszy i wyrazistszy. U generałów widać już zdecydowanie częściej wąsy sumiaste, choć nie sarmackie. Były one proste, a niekiedy nawet zakręcone ku górze. Taki wąs już mógł budzić szacunek.

<<Zobacz też: Zapuścić brodę, czy nie? – video>>

Generałowie na przyjęciu noworocznym u prezydenta RP – Archiwum NAC

Rzadziej spotykało się w Polsce ekstrawaganckie wąsiki w „mysim” stylu, czyli takie wyglądające jak narysowane. Te pieczołowicie podgalane wąsy kojarzą się nam głównie z walecznym Zorro i mężczyznami pochodzącymi z południowych krajów Europy. Ludzie z chłodnej północy nosili je raczej niechętnie gdyż ich pielęgnacja wymagała wiele czasu. Zgadzano się co to tego, że wąsami należy się zajmować, ale tak dokładna robota – to było już zbyt wiele jak dla Polskiego wąsacza. Stąd były kojarzone z artystami i ludźmi lubiącymi się pokazać. O krok dalej szli posiadacze wąsów w stylu Dalego, fikuśnie układający swój zarost.

„Tęcza” VI 1936

Jeden z najbardziej znanych rodzajów wąsa na świecie powstał właśnie jako sprzeciw wobec tych wypieszczonych zarostów – wąs à la Charlie Chaplin, albo Hitler. Choć dziś kojarzy się ten zarost tylko z tymi dwiema postaciami, to w latach dwudziestych nosili je chętnie ludzie pracy. Prostota tego wąsa pokazywała ich stosunek wyższych sfer, nadmiernie dbających o swój wizerunek. Niestety ujednolicanie swojego wyglądu przez mężczyzn pracy nie powiodło się. Wąs ten najpierw uznano za komiczny i wykorzystywano wielokrotnie przez komików, a następnie skojarzono z nazizmem. Po takiej historii pewnie nie prędko wróci do łask.

<<Zobacz też: Movember, wąsy i rak prostaty – czyli co możemy zrobić dla ratowania życia>>

W owych czasach nie były popularne w Polsce wąsy w stylu Franciszka Józefa, czyli łączące bokobrody z wąsami, gęste i zakręcone wąsy w stylu meksykańskim, czy luźno zwisające, cienkie wąsiki chińskie. Tak samo nie było jeszcze mody na wąsy w stylu podkowy, dzisiaj kojarzonych z harleyowcami. Wąsy pozwalały podkreślić swoją solidarność z daną grupą mężczyzn, a nawet wyrazić swoją pozycję w tej grupie. Niemniej, jeśli ktoś chciał się wyróżnić, nie musiał przestrzegać zasad. Wąs dawał tak duże pole do popisu, że zawsze był sposób na wyjątkowość w tej materii.

Na deser piosenka Marii De Rossi „Ah! que j’aime la moustache!”: