Jeśli mamy sobie wyobrazić walczącego gentlemana z dwudziestolecia międzywojennego, przychodzi nam zazwyczaj do głowy obraz pojedynkowiczów. Szable i pistolety to broń kojarzona z klasą wyższą, ale co z walką w ręcz? Jakiś czas temu pisałem o bartitsu, systemie samoobrony zaprojektowanym właśnie dla gentlemanów. Wymyślony na przełomie XIX i XX wieku odniósł krótkotrwały sukces w Anglii. Trzydzieści lat później sztuki walki były jednak popularne w całej Europie. W Polsce wydano nawet podręcznik do jujitsu.
Możecie sobie zadawać pytanie: po co w tych wspaniałych latach 20. i 30. gentlemanowi umiejętność walki wręcz? Rzeczywistość tego okresu w istocie nie ograniczała się do często opisywanych przez historyków bali i kabaretów. Na ulicach miast, często też na prowincji, spotkać można było bandytów i rabusiów. Zetknięcie z nimi groziło utratą pieniędzy, a nawet życia. Znajomość technik samoobrony była więc przydatna.
W jednym z dawniejszych wpisów podawałem opis takiej napaści w Warszawie na początku lat trzydziestych. W tym czasie kryzys tylko zwiększał ilość podobnych sytuacji. Zwykłemu urzędnikowi nie było łatwo wyjść cało z takiej kabały gdy otaczało go trzech „cwaniaków” uzbrojonych w pałki i noże. Lepiej mieli oficerowie – sami uzbrojeni w szable i pistolety. Ich również napadano, o czym sami później pisali w swoich wspomnieniach. Pisać mogli bo napastnicy byli raczej głupi, albo naiwni myśląc, że taki oficer broni nie użyje. Używali, ranili i zabijali. Bez konsekwencji dla siebie, gdyż według zwyczaju bronili honoru munduru.
Czy gentleman może bić się na pięści?
Nie da się ukryć, że w powszechnym wyobrażeniu, gentleman powinien bić się z gracją godną jego klasy. Dlatego zwykła szarpanina i okładanie się pięściami nie tyko mu nie przystawało, ale było też niehonorowe. Stosowanie sztuki walki, takiej jak jujistu (pisane wówczas „Jiu-Jitsu”) było jednak do pewnego stopnia uzasadnione. Walczyło się bowiem zgodnie z pewnymi ustalonymi zasadami, a nie chaotycznie. Dodatkowo, jeśli mężczyźnie towarzyszyła dama, to jej obrona musiała być bardziej skuteczna niż elegancka. Ponadto wszelki sport był w tych czasach ceniony za kształtowanie ciała i charakteru.
W końcu, wyciągano źródła jujitsu z prawie legendarnych czasów Japonii, gdzie stosowali ją mężczyźni przynależący do niższej klasy szlacheckiej – samurajowie. Tak początki tej sztuki walki tłumaczy polski podręcznik:
„Kasta samurajów, wysoce zresztą uprzywilejowana i dziedzicznie piastująca godność wojowników, poświęcała wiele czasu na szermierkę bambusami oraz w ogóle zaprawienie się do walki na miecze, z czem znowu połączone były ćwiczenia fizyczne i atletyczne. Na skutek intensywnego pielęgnowania zdrowia, siły i zręczności, a zarazem tężyzny duchowej, samuraje stali się twórcami specjalnego systemu natarcia i obrony bez użycia broni, zwanego Jiu-Jitsu.”
Można było zatem uznać, że stosując reguły tej sztuki walki, kontynuowało się tradycje japońskiego rycerstwa, co musiało nobilitować zarówno ten sport jak i samych walczących. Podobnie, w oczach ówczesnych gentlemanów, nobilitował udział w pojedynku, jako rycerskiej spuścizny.
<<Zobacz też: Pięć bandyckich sztuczek paryskich Apaszów>>
Polski podręcznik jujitsu
W 1931 roku została wydana książka Zasady walki wręcz (Jiu-Jitsu). Autorem był Czesław Adam Stronczak (1893-1975), oficer policji. Jego podręcznik był odpowiedzią na rosnące w Europie zainteresowanie japońską sztuką walki, która okazała się niezwykle skuteczna. Coraz częściej stosowali ją policjanci, żołnierze i marynarze. Ćwiczyli ją członkowie towarzystw gimnastyczno-sportowych, organizacji wojskowych, organów bezpieczeństwa. Przydać się miała każdemu obywatelowi, który chciał umieć bronić się przed silniejszym napastnikiem.
W okresie międzywojennym szkoły walki nie były tak popularne jak obecnie. Zazwyczaj jedynym wyjściem dla zwykłego obywatela było uczenie się stylu z książek takie jak ta. W takim wypadku koniecznością było zaopatrzenie publikacji w liczne ilustracje, pozwalające wyobrazić sobie omawiane ćwiczenia. Dzięki temu zachował się świetny materiał, pełen nieprzeciętnych fotografii.
Ponieważ podręcznik został wydany przez policję, rolę napadniętego i skutecznie neutralizującego napastnika odgrywa właśnie policjant. Mimo dość niewyraźnych zdjęć jestem prawie przekonany, że jest nim sam autor, choć w mundurze niższego stopnia. Warto też przyjrzeć się postaci napastnika. Tacy byli międzywojenni „cwaniacy”?
Jak ćwiczyć?
Oto kilka ogólnych przykazań dotyczących treningów:
10. Forsowne ćwiczenia są niedozwolone i należy zawsze zachować umiar z uwagi na serce i płuca.
11. Po każdym ćwiczeniu musi być stosowana przerwa, połączona z głębokiem oddychaniem. Przy wyczerpujących ćwiczeniach dłuższy odpoczynek odbywa się nawznak z wyciągniętemi ramionami i nogami w ten sposób, iż pierwsze tworzą kąt prosty z korpusem, drugie zaś są jak najdalej od siebie rozłożone.
12. W każdym wypadku wspólnych ćwiczeń należy używać tyle siły, ile potrzeba do wyrabiania mięśni lub górowania nad przeciwnikiem, w innym bowiem razie zajść mogą wypadki uszkodzeń.
13. Przeciwnik zaatakowany w czasie ćwiczeń stawia tylko tyle oporu, by nie powodować zbyt łatwego zwycięstwa.
15. Zasadniczo nie wolno zezwalać na prawdziwą walkę ze względu na możliwość mniej pożądanych wypadków i skutków.
16. Symulowana niemoc w trakcie walk ćwiczebnych jest dozwolona, natomiast udawanie zwyciężonego w tym celu, aby ponowić atak, sprzeciwia się zasadom.
17. Nawet dokuczliwe sztuczki i fortele w czasie ćwiczebnych spotkań nie powinny nikogo wyprowadzać z duchowej równowagi.
18. Nie należy dopuszczać do brutalności, która powoduje przykre następstwa, celem bowiem jest nauka i ćwiczenie, nadto nie uszkodzenie przeciwnika, ale zmuszenie go do zupełnego zdania się i zaprzestania ataków.
21. Przepisy higjeny muszą być bezwarunkowo przestrzegane.
Ćwiczenia
Na samych ćwiczeniach skupiać się nie będę. Zapewne techniki nie różnią się znacznie od współczesnych. Natomiast sama metoda nauczania wydaje mi się dyskusyjna. Każde ćwiczenie zaczyna się od informacji co robi napastnik – np. „znajduje się nieco na stronie i wysuwa lewe ramię.” a kończy reakcją policjanta – „chwyta oburącz ze lewą dłoń lub pięść N. (napastnika) w ten sposób, że wielkie palce ma skrzyżowane na wierzchu dłoni a resztę palców po jej wewnętrznej stronie. Tak ujętą dłoń unosi i zgina grzbietem ku sobie, poczem skręca…”. A wszystko okraszone najwyżej jedną fotografią. Mam wątpliwości czy bez doświadczenia można się skutecznie uczyć z tej książki.
Co mnie w niej jednak wciąga to właśnie te ilustracje. Od razu wyobrażam sobie tę sesję zdjęciową. Pewnego popołudnia przyszło do jakiegoś domu dwóch (zapewne) policjantów, jeden w stroju „cwaniaka” z ulicy, koniecznie w kaszkiecie, a drugi w mundurze starszego przodownika policji. Ustawili się na tle białej ściany, rozłożyli sobie ładny, wzorzysty dywan i zaczęli z pełną powagą pozować do zdjęć walki. Ich miny nie wyrażają żadnych emocji. Tylko policjant przyjmuje pozę dumnego, a napastnik głupka. Ciekaw jestem jak ówcześni mężczyźni odbierali ten podręcznik.
P.s. jeśli chcielibyście skorzystać z rad zamieszczonych w książce, pamiętajcie o ważnym przykazaniu ze wstępu:
„Wyszczególnione przepisy mają stanowić specjalną grupę ćwiczeń fizycznych, które winny być przeprowadzone w stosownym kostjumie gimnastycznym i na odpowiedniem miejscu przy równoczesnem zwróceniu uwagi na konieczność posiadania materaców.”
Źródło cytatów i ilustracji: Czesław Adam Stronczak, Zasady walki wręcz (Jiu-Jitsu), Warszawa 1931.
Za udostępnienie tej książki, serdecznie dziękuję pani Kalinie Olejniczak!
Najbardziej podoba mi się ten fragment – „Nawet dokuczliwe sztuczki i fortele w czasie ćwiczebnych spotkań nie powinny nikogo wyprowadzać z duchowej równowagi”. Pasuje do mojej życiowej taktyki 🙂
Mój ulubiony to:
„16. Symulowana niemoc w trakcie walk ćwiczebnych jest dozwolona, natomiast udawanie zwyciężonego w tym celu, aby ponowić atak, sprzeciwia się zasadom”.
Symulacja jako środek do zwycięstwa była zwyczajnie niehonorowa!
W czasie walk ćwiczebnych. 🙂
„go trzech „cwaniaków” uzbrojonych w pałki i noże.” Oj, Panie szanowny, źle Pan definiujesz „cwaniaka”. Jak wielu ostatnimi czasy, niestety. Otóż „cwaniak” to nie żaden zbir czy inszy bandyta co to pod alkoholem za majcher się łapie i spokojnym ludziom grozi. „Cwaniak” to ktoś kto sobie w życiu poradzić potrafi i w kaszkie dmuchać nie da, zachowując przy tym grzeczność i kulturę osobistą. No, rzecz wiadoma, może święty nie jest, jak się jakiś frajer nawinie i sam się prosi to może się tak zdarzyć, że mienie zmieni właściciela, albo jakiegoś guza się nabije. Ale nie żeby bandą uzbrojoną w noże… Czytaj więcej »
Zdaje mi się, że spora jest różnica pomiędzy cwaniakiem a „cwaniakiem”.