Obchodzony niedawno Dzień Nauczyciela przywiódł mi na myśl temat autorytetu. Czegoś co występuje głównie w słownikach. W rzeczywistości już z tym jest gorzej. Żyjemy w czasach gdy autorytetów się nie uznaje i żali, że ich nie ma. Czy faktycznie wszystkie osoby warte naśladowania zmarły, czy to my mamy zbyt duże oczekiwania wobec potencjalnych autorytetów?

Ilustracja ze słownika encyklopedycznego Brockhausa i Efrona – między 1890 a 1907 r.

Czym jest autorytet?

Słowo „autorytet” pochodzi od łacińskiego wyrazu auctoritas – tłumaczonego jako „powaga”, „znaczenie”. Autorytet można posiadać, albo nim być. Posiada się go z nadania ogółu społeczeństwa, lub jego części. Jakaś osoba lub instytucja może zostać uznana za wartościową ze względu na swoją wiedzę lub moralność. Budzi wówczas u innych szacunek. Autorytet cechuje między innymi posiadanie władzy, prestiżu oraz umiejętność wywierania wpływu na innych. Ludzie, którzy uznają autorytet danej osoby, liczą się z jej zdaniem, kierują jej radami i zaleceniami, oczekują pomocy w trudnych sytuacjach. Autorytet jest dla nich życiową inspiracją.

Można też być autorytetem w danej dziedzinie, na przykład prawie lub ekonomii. Takie autorytety są zazwyczaj rozpoznawane i doceniane jedynie we własnych środowiskach. Raczej rzadko stają się autorytetami moralnymi, które potrafią kształtować ludzkie życie. To dwa różne znaczenia tego słowa. Ten wpis poświęcam jedynie autorytetom moralnym.

Historia

Zapewne większość z Was nie będzie miała problemu z podaniem choć jednego autorytetu z przeszłości. Byli to przywódcy polityczni, filozofowie, naukowcy. Dawniej społeczeństwo opierało się na autorytetach. Niekwestionowanym był król i osoby przez niego naznaczone do sprawowania władzy. Prócz wymienionych autorytetami byli też duchowni, nauczyciele, tutorzy, prywatni wychowawcy, a przede wszystkim ojcowie.

Ci ostatni byli przez prawo traktowani jak królowie swoich rodzin. Atak na własnego ojca traktowano tak surowo, jak zamach na władcę. Mniej więcej od czasów oświecenia, hierarchię panującą w państwie przyrównywano do tej, panującej w rodzinie. Władca pełnił rolę ojca, a społeczeństwo – dzieci. Łatwo było pogodzić taką perspektywę z nauką Kościoła, w którym centralną siłą jest przecież Bóg Ojciec.

Jeszcze w pierwszej połowie XX wieku niezwykle krytycznie podchodzono do podkopywania autorytetów, podważania ich zdania i umniejszania ich znaczenia. Takie sytuacje nie mogły mieć miejsca publicznie, albo były napiętnowane. Kodeks Honorowy proponował w niektórych z takich przypadków reagować bronią.

Stopniowe odrzucanie autorytetów

Może się wydawać, że ludzie z przeszłości na brak autorytetów nie mogli narzekać. Dzisiaj zaś jest zupełnie inaczej. Wraz z upadkiem monarchii przestaliśmy wierzyć w przywódców państw. Domagamy się realnego wpływu na politykę, gdyż wierzymy, że wspólnie lepiej potrafimy sobą rządzić, niezależnie od doświadczenia i wykształcenia. Przestaliśmy wierzyć w naszych rodziców. Bunt wobec nich został uznany za coś naturalnego. Słowo ojca czy matki nie liczy się bardziej niż słowo przyjaciela lub przyjaciółki.

Szkoła natomiast musi bronić swoich ostatnich pokładów autorytetu. Ich przyszłość jest niestety bardzo wątpliwa odkąd telewizja pokazała, jak zakładać nauczycielowi śmietnik na głowę. Duchowni zaś pojawiają się w mediach głównie w roli pedofilów, albo przywódców fanatycznych emerytowanych wyznawczyń. Po śmierci Jana Pawła II, nawet krytyka nowego papieża uchodziła na sucho. Chyba nie ma wartości, której nie można by było podważyć. W takiej sytuacji trudno się dziwić, że panuje przekonanie, iż autorytetów już nie ma, że wymarli albo się skompromitowali.

Pamiętacie rok 2004? Zmarło wówczas wiele znanych i cenionych osobistości, w tym Czesław Miłosz, Czesław Niemen, Jacek Kaczmarski, Jacek Kuroń. W kolejnych latach dołączyli do nich między innymi Jan Paweł II, Jan Nowak-Jeziorański, Ryszard Kapuściński, Leszek Kołakowski. Był to szczególny pod tym względem okres. Można było odnieść wrażenie, że czas postaci, które osiągnęły w przeszłości coś wielkiego, już minął. Rozglądaliśmy się wówczas wokół siebie i pytaliśmy, gdzie są te nowe autorytety. Niewielu potrafiło wskazać następców.

Kompromitacja

Czy faktycznie nie ma nowych? Myślę, że w dużej mierze problem leży w nas samych. Żyjemy w czasach, gdy standardy wyznaczają popularne media masowe. Wiadomość cieszy się tym większym uznaniem, im bardziej jest wywrotowa. Stąd tak chętnie podejmuje się tematy życia prywatnego, a nawet intymnego znanych osób. Dlatego wyciąga się na wierzch informacje o zdradach małżeńskich, pijackich orgiach, czy nałogach.

Przepływ informacji, jakiego doświadczamy, daje nam okazję, by wchodzić w zakamarki życia różnych ludzi. Tam gdzie niekoniecznie powinniśmy się znaleźć. W efekcie okazuje się, że wszyscy potencjalni następcy dawnych autorytetów są skompromitowani. To jest powodem tego, że ogromna liczba ludzi, zwłaszcza młodych, nie potrafi obecnie wskazać autorytetu, którym kieruje się we własnym życiu. Staliśmy się samotnymi indywidualistami – każdy na swojej, prywatnej ścieżce.

Szukanie sensacji to też świetne narzędzie walki z przeciwnikami w polityce i poza nią. Wałęsa bohaterem? Ależ skąd, historycy coś na pewno znajdą! Kaczyński dobrym przywódcą? Przecież on ma kota! Owsiak jako autorytet? Ależ mówi się, że zarabia na Orkiestrze! I tak dalej…

Historycy

Badacze przeszłości pełnią ważną rolę w obalaniu autorytetów. Sięgają do archiwów, wyciągają brudy i publikują sensacyjne książki historyczne. Chociaż historia życia prywatnego bardzo pomaga nam zrozumieć przeszłość, pomaga też obalać ideały. Nawet rzetelnie przeprowadzone badania mogą prowadzić do zniszczenia dobrej opinii osoby, która była symbolem.

Sam nie jestem tu święty. Jako historyk trafiam na materiały archiwalne mówiące o zdradach, nałogach i przestępstwach popełnianych przez międzywojennych oficerów polskich. Czy mam pomijać ich nazwiska w mojej pracy? Przecież to by było tuszowanie historii. Lecz co sobie pomyśli rodzina takiego oficera, albo ktoś, kto wierzył w tę postać bezgranicznie? Może straci w nią wiarę, gdy się dowie tego, co ja już wiem? Taka prawda zuboży jego życie i nie da niczego w zamian.

Łatwiej o eksperta

Utarło się przekonanie, że autorytet powinien być idealny, perfekcyjny, bo kto będzie chciał naśladować kogoś, kto zdradzał żonę, albo bił swoje dzieci, lub miał problem z alkoholem? Wraz z oczekiwaniem coraz bardziej szczegółowych informacji na temat osób publicznych, wyśrubowaliśmy oczekiwania wobec samych autorytetów.

Nie mamy co się zatem dziwić, że nowych nie ma, a starych zastępują tak zwani „eksperci” i „autorytety w swoich dziedzinach”. Być ekspertem jest łatwo. Potrzebna jest jako taka wiedza, trochę doświadczenia i medium do przekazywania swoich mądrości. Na przykład blog, jak ten, który właśnie czytasz. Ekspert nie powie jak żyć, ale też nikt mu nie wejdzie do sypialni i nie powie, że nie zna się na ekonomii, bo nie ścieli łóżka i jest brudasem.

Czy warto szukać prawdy?

Mimo wszystko chcemy mieć autorytety w naszych życiach. Widać to wyraźnie w naszym polskim społeczeństwie. Widać to po popularności Jarosława Kaczyńskiego. Widać po ludziach skupionych wokół ojca Rydzyka. Widać w stosunku do Lecha Wałęsy. Widać po sentymencie do zmarłych bohaterów. Myślę natomiast, że większość z nas będzie miała opory, by nazwać kogoś, zwłaszcza żyjącego, ich autorytetem.

Jako historyk, wiem, że także w przeszłości nie było ludzi doskonałych. Po prostu zazwyczaj wiemy o nich mniej, przez co łatwiej nam ich otoczyć szacunkiem. Prawda może jednak zniszczyć dobry wizerunek każdego, dlatego warto sobie zadać pytanie: czy trzeba kopać tak głęboko? Czy nie lepiej uznać czyjeś zasługi i wyidealizować tę postać? Autorytet ma nas przecież inspirować do działania, do zmiany na lepsze.

Chciałbym, abyśmy nauczyli się cenić ludzi za ich osiągnięcia, a nie za pełną drogę, jaką przebyli. Przestańmy szukać ideałów. To marzenia są tym, co pozwala nam osiągać sukcesy. Marzenia, że możemy dojść do tego, do czego doszli już inni, by potem pójść jeszcze dalej. Deprecjonując potencjalne autorytety usprawiedliwiamy swoje małe porażki. W inspirowaniu się autorytetami chodzi nie o te autorytety, ale o nas i o to co stoi u kresu naszej drogi.

Bohaterowie z filmów i książek

Jeśli nic nie zmienimy, to jest duża szansa, że jedynymi postaciami, których czynami będziemy się mogli inspirować, będą bohaterowie filmów i książek. Jako, że są fikcyjni, nigdy nic kompromitującego na nie nie wyciągniemy. No właśnie… ale są fikcyjni.

Myślicie, że będziemy jeszcze mieli swoje autorytety, czy ich powrót to mrzonka? A może nigdzie nie zniknęły i wszystko co napisałem było niepotrzebne? Koniec końców to tylko luźne przemyślenia. Temat jest dla mnie ważny, ale na wiele postawionych pytań nie potrafię odpowiedzieć.