Piwo to wciągający świat smaków, aromatów i składników. Jest to też świat pasjonatów z przeróżnych krajów. Tomek Kopyra jest częścią tego świata. Jak mówi, piwa w Stanach Zjednoczonych czy Japonii mogą przyciągać smakiem, ale i tak najbardziej fascynujący są ludzie, których poznał podczas swoich piwnych podróży.
Tomka Kopyrę z blogu blog.kopyra.com (to już kultowy zwrot, którym Tomek posługuje się w każdym ze swoich filmów) pewnie wielu czytelników już zna. Jest to ekspert w dziedzinie piwowarstwa, piwowar domowy i rzemieślniczy, sędzia na konkursach piwnych oraz autor wielu receptur piw uwarzonych we współpracy z Browarem Widawa.
Obserwując poczynania Tomka na jego blogu i kanale na YouTube, zainteresowałem się jego wędrówkami za nowymi smakami piw. Zawsze uważałem, że podróże mogą być niezwykle wartościowe dla nas, zwłaszcza gdy nie jest to turystyka za ręcznikiem na plaży, tylko w celu poznawania świata i ludzi (z akcentem na to drugie). Do tego trzeba mieć jednak jakiś konkretny cel lub chociaż wytyczną.
Tomek znalazł świetny przepis na podróże. Nie dość, że może się rozkoszować wspaniałą głębią smaków przeróżnych piw, to jeszcze podróżuje po całym świecie, zwiedzając nie tylko nowe miejsca, ale też zyskując znajomych i przyjaciół w wielu krajach. Pomaga mu w tym niezwykła społeczność, która wyrosła wokół nowej fali piwowarstwa. Zresztą sami zobaczcie wywiad lub przeczytajcie jego nieco skróconą wersję.
<<Zobacz też: Piwo ma duszę>>
Łukasz Kielban – Tomku, ile rodzajów piw wypiłeś w życiu?*
Tomek Kopyra – Nie liczę tego, ale na pewno jest to kilka tysięcy, może kilkanaście.
ŁK – Ile?! Spodziewałem się kilkuset.
TK – Kilkuset sztuk? Nie no, kilkaset to ja próbuję rocznie. Na poważnie blogowaniem zajmuję się cztery lata, piwem interesuję się dziesięć lat, więc na pewno to idzie w tysiące. Pytanie tylko czy przekroczyłem dziesięć, czy dwadzieścia tysięcy. To jest mi trudno powiedzieć, bo nigdy nie byłem jakimś kronikarzem, który by zapisywał każde jedno piwo. A znam takich.
ŁK – Jeździsz też po świecie za piwami. Dopiero co wróciłeś z Japonii, niedawno publikowałeś filmy ze Stanów Zjednoczonych, z Wielkiej Brytanii…
TK – Irlandii. Te dalekie podróże są rzeczywiście za sędziowaniem. Zostałem zaproszony do sędziowania m. in. na konkursie piwnym w Denver w USA i w Jokohamie w Japonii. Przy okazji zawsze staram się jak najwięcej łyknąć tego piwa i zwiedzić browary na miejscu.
Dzisiaj najciekawszymi celami takich podróży są właśnie Stany Zjednoczone i Wielka Brytania. Wbrew powszechnie obowiązującej opinii, że amerykańskie piwo jest jakieś wodniste, w Stanach od 30 lat trwa tzw. „craft beer revolution”. Tam, w ciągu ostatnich kilkunastu lat, powstało tysiące browarów. Obecnie liczba browarów w USA jest największa na świecie i wynosi 3500. W Polsce dla porównania jest 100.
ŁK – Ale to są wszystko browary o mniejszej produkcji, a wyższej jakości?
TK – Tak. Zdecydowana większość z nich, to są tzw. „brewpuby”, czyli warzące tylko na potrzeby jednego lokalu. U nas to się określa jako browary restauracyjne, dlatego że najczęściej te browary były zakładane przy restauracjach. Natomiast tam to nie jest elegancka restauracja, tylko pub, zwykle też z jedzeniem, który warzy na własne potrzeby.
Trzeba też powiedzieć, że są już firmy, które zaczynając od brewpubu doszły do pierwszej dziesiątki czy pierwszej dwudziestki największych browarów w Stanach. Tak to się dynamicznie rozwija. Taki browar jak Dogfish, który zaczynał od zestawu piwowara domowego, dzisiaj jest jednym z naprawdę dużych browarów. I, podobnie jak nasze polskie browary rzemieślnicze, boryka się z tym, że nie jest w stanie nadążyć za popytem. Nie są w stanie zaspokoić popytu w Stanach, nie mówiąc już eksportowaniu do Europy, gdzie chętnie byśmy to piwa kupowali.
ŁK – Rozumiem jak najbardziej wyjazdy do Wielkiej Brytanii, ale Japonia to dość ciekawy cel podróży, jeśli chodzi o poszukiwanie smaków piw.
TK – Japonia zawsze się kojarzyła z takim azjatyckim lagerem, czyli czymś jasnym, mocno gazowanym, bezsmakowym niemalże. Tam z kolei ta rewolucja zaczęła się 20 lat temu, kiedy państwo zezwoliło na otwieranie małych browarów. Dzisiaj mają tego efekty w postaci 215 browarów, które oni określają jako rzemieślnicze.
A do Japonii pojechałem dlatego, że byłem w Stanach. Jadąc do Denver, wypełniałem ankietę, w której między innymi było pytanie o to, z kim chciałbym dzielić pokój. Stwierdziłem, że nie chciałbym dzielić pokoju z kimś kogo już znam. Chciałbym nawiązać jakieś kontakty z ludźmi spoza znanego kręgu. Od razu wykreśliłem wszystkich Niemców, Polaków itd., no i zaznaczyłem, że najchętniej z Amerykanami, Japończykami, Australijczykami… No i tak się szczęśliwie złożyło, że byłem w pokoju z jednym z dyrektorów japońskiego Craft Beer Association, z Satoshim Murabayashim. I on mnie zaprosił do Japonii na sędziowanie na konkursie International Beer Cup.
ŁK – Gdzie jeszcze można jechać w świat tak daleko szlakiem piwa? Wspominałeś o Australii, czy tam też warto się wybrać?
TK – Jak najbardziej. W Australii i Nowej Zelandii też bardzo prężnie rozwija się ta scena rzemieślnicza, natomiast na początek bym polecał te tradycyjne regiony, które słyną z nieco dostojnych, nobliwych browarów z kilkuwiekową tradycją. Żyjemy w fantastycznych czasach. Nie dość, że mamy dostęp do wielu bardzo różnych piw, to jeszcze podróże są bardzo tanie. Przelot tanimi liniami do Irlandii czy Brukseli, to jest wydatek taki, jak kiedyś bym zapłacił za wycieczkę w góry czy nad morze.
ŁK – Zdarzyło Ci się wsiąść w samolot jednego dnia, polecieć do pubu w Belgii i wrócić następnego?
TK – Jedną z pierwszych moich podróży sprezentowała mi małżonka. To była Bruksela. Zamówiła bilety w Ryanairze, jakiś hostel i po prostu pojechaliśmy tam na prezent urodzinowy. Już po mojej stronie leżało opracowanie planu zwiedzania. I to była jedna z pierwszych podróży.
Ciekawą podróż odbyłem też do Bambergu. To jest świetne miasto do zwiedzenia. Bamberg jest w całości wpisany na listę UNESCO. Tam jest dziewięć browarów, oddalonych od siebie o pięć-piętnaście minut spaceru. Interesująca jest cała Górna Frankonia, w której jest 200 browarów. W całych Niemczech jest ich 800.
Co jest ciekawe, to w przeciwieństwie do wielu innych miejsc na świecie, te browary nadal zachowują normalne ceny. To nie jest tak, że browar Schlenkerla, w którym często ciężko znaleźć miejsce siedzące, nagle podnosi ceny trzy razy w porównaniu do pubu obok. Nie, oni mają takie same ceny, tylko po prostu ciężko tam znaleźć miejsce siedzące. Polecam tam się wybrać np w listopadzie, kiedy pojawiają się tam koźlaki.
ŁK – Czy powiedziałbyś, że w różnych miejscach na świecie obowiązują różne kultury picia piwa?
TK – Wydaje mi się, że możemy wyróżnić kulturę niemiecko-czeską. W niej picie piwa towarzyszy zwykle jedzeniu. Jedzenie podobne do polskiego, czyli mięso, ziemniaki albo knedlik, zawiesiste sosy, kapusta i do tego piwo. Zazwyczaj się go nie wybiera, nie wydziwia, tylko bierze się to, co jest w danym pubie. I zwykle pije się tam z kufla. Jak się ma tłuste ręce od golonki ciężko by było złapać szklankę, bo ona by się wyślizgiwała, a poza tym zostawałyby tłuste ślady.
Drugą taką kulturą jest kultura wyspiarska, brytyjska. To jest picie w pubach. W tej z kolei stosuje się szklanki, często pije się na stojąco, dyskutując. Bardzo często to łączy się z oglądaniem sportu.
I można jeszcze wyróżnić taką najwyższą kulturę picia piwa i jest to kultura belgijska. Tam jest bardziej wykwintnie podane to piwo. Zwykle każde piwo ma tam swoje dedykowane szkło. Zazwyczaj są to różnego rodzaju pokale na nóżkach i kielichy. Często pije się tam piwo w małych pojemnościach 0,2l, 0,3l, w odróżnieniu od kultury niemieckiej, gdzie standardem jest 0,5ln a nawet litrowe piwo, tzw. „ein Maß”.
Natomiast tym, co mnie fascynuje, jest ta nowa fala, czyli browary rzemieślnicze, brew puby i tzw. „multitapy”. Tam następuje skrzyżowanie tej kultury brytyjskiej z belgijską. Smakownie piwa, picie w małych ilościach, dlatego że chcemy jak najwięcej spróbować. Tam niczym dziwnym nie jest to, że przy połowie stolików siedzą ludzie, którzy najpierw robią zdjęcie piwu, a potem zapisują pieczołowicie swoje wrażenia. Ta kultura jest mi najbliższa.
ŁK – Zaobserwowałeś jakieś różnice w kulturze picia piwa w Japonii albo Stanach?
TK – W przypadku tej kultury nowofalowej, craftowej nastąpiła totalna globalizacja. Jadąc do pubu, który ma nowofalowe piwa jest szansa, że trafimy na te same kultowe piwa. To trochę jak z McDonald’sem. To jest ta nić porozumienia. Najważniejsze jest to, co jest w umysłach ludzi tam przychodzących.
Trochę się ostatnio śmiałem w pubie w Tokio, że piwo jest takim lingua franca. Japończycy, co mnie zaskoczyło, bardzo słabo mówią po angielsku, ale te kilkadziesiąt słów dotyczących piwa, czyli nazwy chmieli czy stylów znają. Wystarczy zapytać „IPA?”**, „A IPA!”, „Hops? Which hops? Simcoe, Amarillo?” I podaje ci jakieś. To jest fascynujące.
ŁK – Czyli, jakby nie patrzeć, podróże piwne mają głęboki sens, bo oprócz tego, że to jest ciekawa sprawa, możesz popróbować fajnych smaków, to jeszcze poznajesz ludzi.
TK – To jest w ogóle najlepsze! I od razu masz o czym z nimi pogadać. Spotykasz ludzi w Japonii i opowiadasz o tym, że byłeś w Bambergu, a oni ci opowiadają kiedy sami byli w Bambergu i co im się tam najbardziej podoba. Wszyscy, którzy się interesują piwem zazwyczaj odwiedzają tych kilka miejsc, takich „must see” z listy browarów topowych. Jest to fascynująca społeczność.
ŁK – Jakie można mieć klucze do odbywania piwnych podróży?
TK – Mogą to być takie dwa podejścia. Z jednej strony możemy planować podróże pod kątem browarów. Ale bardziej praktyczne będzie takie, że jeżeli gdzieś jedziemy możemy sprawdzić stronę ratebeer.com, która ma zakładkę „places”. Tam po prostu wpisujemy dane miasto i otrzymujemy listę pubów, browarorestauracji, brewpubów, sklepów z piwem i wtedy możemy chociaż hotel dobrać tak, żeby być bliżej jakiego pubu.
ŁK – Tomku, możesz polecić czytelnikom Czasu Gentlemanów trzy miejsca, do których koniecznie powinni się udać, jeśli chcą zacząć przygodę z piwnymi podróżami oraz powiedzmy jakieś miejsce lub dwa, które powinni omijać szerokim łukiem.
TK – Omijać szerokim łukiem należy Oktoberfest. To nie jest święto piwa, ani festiwal piwa. To jest wiejski festyn, na którym się po prostu chleje piwo i żre kiełbasę. Tam jest podawany de facto jeden styl piwa, czyli Oktoberfest beer. Nie ma tam nic ciekawego, a jest drogo.
Polecam natomiast Bamberg i Górną Frankonię. Na pewno polecam Brukselę. Must see tam to jest browar Cantillon, który produkuje lambici. To są piwa dzikie, które są szczepione drożdżami z powietrza. Oni po prostu otwierają okna. Drożdże sobie wpadają do brzeczki i piwo samo fermentuje. To trwa rok. Często lambici miesza się z owocami.
Ciekawym kierunkiem są Wyspy Brytyjskie. Tam jest ponad tysiąc browarów. W zasadzie nie ma w Wielkiej Brytanii takiego miasta, w którym byśmy nie znaleźli w promieniu kilku kilometrów jakiegoś ciekawego browaru. Wbrew pozorom polecam odwiedzić też Guinnessa, który jest już co prawda molochem koncernowym, ale jednak ma fantastycznie dopracowane muzeum. No i Polecam północne Włochy, okolice Mediolanu, Parmy, Rzym.
ŁK – Ostatnie pytanie. Czy byłbyś w stanie wskazać coś szczególnego, co nauczyły Ciebie te podróże? Coś co zyskałeś.
TK – Zyskałem na pewno znajomych i przyjaciół na całym świecie. Od strony piwowarskiej, są to też inspirujące rzeczy dla mnie jako piwowara. Na przykład będąc pierwszy raz w Szkocji miałem okazję spróbować piw leżakujących w beczkach po whisky. I zakochałem się. Piwa „barrel age”, czyli starzone w beczkach to jest coś, co wywraca całe piwo. Piwo uwarzone normalnie i to samo piwo, ale leżakujące w beczce po whisky smakowało diametralnie inaczej. Dużo lepiej. Takie odkrycia poszerzają horyzonty.
<<Zobacz też: Gentleman i alkohol – o piciu z klasą>>
***
Przygotowując się do tego wywiadu myślałem, że porozmawiamy o interesujących miejscach i anegdotkach podróżniczych. Tomek zaskoczył mnie w wielu momentach, ale największe wrażenie wywarła na mnie informacja o społeczności miłośników piwa. To jest faktycznie dobry powód, by ze wstępnego zainteresowania piwowarstwem, przejść do podróży i integracji z tym środowiskiem.
Teraz ciekaw jestem czy są wśród nas inni miłośnicy tego tematu. Zdarzyło się Wam już gdzieś wyjechać w poszukiwaniu nowych smaków? Wydaje się, że już sama Polska ma wiele do zaoferowania.
*Naszej dyskusji o tym, co jest rodzajem, gatunkiem, a co marką piwa tutaj nie publikuję, bo to już odbiega od tematu wywiadu. Chodzi oczywiście o, nazwijmy to, małe marki piw, czyli konkretne produkty.
**Styl piwny India Pale Ale.
Naprawdę bardzo fajny wywiad, raz, że tematyka bliska memu sercu, a dwa, że fajnie poprowadzony. Dziękuję. Dziękuję też w imieniu czytatych, że wywiad został przepisany do czytania — nie skończyło się na filmiku, który „macie i oglądajcie”, co moim zdaniem pali większość internetowych wywiadów tego rodzaju. A merytorycznie to mogę powiedzieć, że uwielbiam piwo ale nie czuję się w żadnej mierze ekspertem (po prostu lubię smak lekkich pilsów, natomiast frymuśne piwa raczej odrzucam) co jednak nie zmienia faktu, że ta Belgia mnie autentycznie zainteresowała. Oczywiście słyszałem dużo dobrego o belgijskich piwach (pewnie nawet coś piłem), ale jakoś nie załapałem wcześniej… Czytaj więcej »
Tekst był chyba za długi — minęło 5 godzin a ciągle jest tylko mój jeden komentarz 😉
To dlatego, że do tej pory nie wyszedł newsletter (zapomniałem), ani nie dzieliłem się radosną wieścią na Facebooku (taki był plan).
Choć i ta zdarza się, że nikt nie ma nic do dodania. Ciągle się zastanawiam czy takie wypadki to moja porażka czy sukces. hmm
Ja mam bardzo podobnie. Tzn. nie uważam się za wielkiego miłośnika, choć ta sympatia we mnie wzmaga. Od jakiegoś czasu szerokim łukiem omijam koncernowe lagery i zdecydowanie częściej pijam niskonakładowe piwa dla smaku. Jak dla mnie ta zmiana wyszła bardzo na plus.
Co znaczy termin „piwa frymuśne”?
Wymyślne, fantazyjne. Słowniki się kłaniają…
Panie Łukaszu, bardzo miło oglądało mi się wywiad i mam nadzieję, że zgodnie z zapowiedzią z ostatniej sceny spróbuje Pan sił w piwowarstwie domowym przynajmniej raz, a może nawet i więcej 🙂
Pozdrawiam 🙂
Mam już dwa zestawy, więc przynajmniej jeden musi się udać, to opiszę to na blogu. Niemniej o tym usłyszycie najwcześniej za miesiąc. Kto wie czy nie później. Piwo musi swoje odczekać.
W takim razie oczekujemy kolejnych wpisów i życzę powodzenia 🙂
Czy gospodarz nosi koszulę z włoskim kołnierzem?
Z półwłoskim. Włoski wyglądałby jak ten, ale po zapięciu ostatniego guzika.
Tak mi się właśnie przypomniało, brzmi jak anegdota, ale żyją jeszcze na świecie ludzie, którzy to pamiętają. Otóż przeszło dekadę temu kolega był na stażu na Uniwersytecie Karola. Razu pewnego przyjechał do niego w odwiedziny (do Wrocławia) kolega z akademika o imieniu Frantisek. Poszliśmy średniej wielkości grupką na szlak piwny po mieście, trafiliśmy do pewnego lokalu, gdzie serwowano portera (Żywieckie). Było to w czasach kiedy jeszcze mi (chyba) smakowały takie piwa. Po 3-4 szklenicach postanowiliśmy gdzieś iść, Franta wstał i — ryp! jak długi pod stolik! Został zatem odtransportowany do mieszkania, przepuścił pociąg powrotny dnia następnego, był taki choreńki, że… Czytaj więcej »
Ti Františkovi kamarádi to asi nebyli Češi … 😉
No może z Moraw przyjechali 🙂
A może po prostu jejich babička pocházela z Chrzanowa 😉
Polecam spotkać Tomka w jakimś multitapie i porozmawiać o piwie przy piwie 🙂
Domowe piwowarstwo kojarzyło mi się do tej pory z gotowymi, tanimi zestawami na Allegro, od których wolałem się trzymać z daleka.
Nowa perspektywa. 🙂
Nie dziwi fakt, że tematyka piwa pojawia się na blogu, którego głównym odbiorcą mają być mężczyźni. Piwo to raczej napój typowo męski i w ogóle nie pasuje mi do kobiet (dam), chociaż nie można zaprzeczyć, że kobiety również sięgają po piwo przy okazjach towarzyskich.
Ja na ten przykład piwa nie lubię, od jakiegoś czasu wręcz zapach alkoholu pod dowolną postacią mnie odrzuca. Ba, śmiać mi się chcę z moich znajomych, którzy chodzą „na browara” i z tego powodu napawają się dumą. Z prostego powodu – piją sikacze, które koło prawdziwego piwa nawet nie stały. 90% z nich nie zawiera nawet słodu jęczmiennego.
ALE UWAGA. Dla PRAWDZIWEGO, lokalnego piwa (wytwarzanego w browarze, niekoniecznie domowej roboty), mógłbym zrobić wyjątek i się napić.
Pana kolega z branży (krajski.wordpress.com) uważa, że należy unikać picia piwa, gdyż jest to napój gminny i przystoi co najwyżej klasie pracującej.
Choć interesuje mnie bardzo savoir vivre, jest wiele różnic między mną a panem Krajskim. Ta jest jedną z nich.