W XIX wieku istniały na świecie miejsca, do których nikt jeszcze nie dotarł. Dziś najprawdopodobniej żadnemu z nas nie uda się odkryć takich zakątków. Rejsy, w które wyruszymy w naszym życiu, odbywać będą się po Morzu Śródziemnym w ramach wakacji all-inclusive. I niech nie spotka nas nic, co zakłóciłoby nasz wypoczynek. Niespodziewana przygoda? Broń Boże!
Wpis gościnny Wiktora Paska z bloga Męski Regał
W opowiadaniach Josepha Conrada znajdziemy niemal wszystko, co kojarzy nam się z literaturą poświęconą morzu: zmaganie się z naturą, odkrycia nowych zatok i cieśnin, walki z tubylcami i wiele ciekawych postaci. Spotkamy tu również szczególny gatunek mężczyzn, zwany przez niektórych dżentelmenem – bardzo często jest on głównym bohaterem tej twórczości. Tym bardziej powinno nas to zainteresować, prawda?
Pora zatem wybrać się w podróż po południowych morzach wraz z bohaterami conradowskich opowiadań: Tajfunu, Młodości, U kresu sił i Falk. Wspomnienia.
Czy płynie z nami dżentelmen?
Oczywiście nikt nie nosi tutaj drogich garniturów, nie dobiera krawatu do koloru bandery, pod którą płynie i nie popija drogiej whisky w swojej kajucie. Jacy są więc dżentelmeni, których spotkamy na swej drodze?
Przede wszystkim dżentelmen na morzu ciężko pracuje. Nie ma większego znaczenia, czy piastuje funkcję kapitana, czy jest zwykłym majtkiem. W obliczu szalejącej burzy czy pożaru, ale również podczas spokojnego rejsu, daje z siebie wszystko, co może. Wysiłek mu nie straszny: gdy trzeba zalewać pokład wodą, zalewa go; gdy trzeba wodę wylewać za burtę, wylewa. Robi to, co wymaga od niego aktualna sytuacja.
Wyruszający w swój pierwszy poważny rejs oficer Charles Marlow – jak na dżentelmena przystało – zna wagę odpowiedzialności za podległych mu marynarzy. Obowiązki, które na niego spadają, powodują u niego autentyczną radość, to w końcu bezcenne doświadczenie. Wie również – i może to jest najważniejsze – że jego postawa przyczynia się do zgrania całej załogi. Może nie wszyscy marynarze są pełni ogłady i dobrych manier, ale są to mężczyźni, którzy w obliczu zagrożenia okazują się niezwykle zgraną i solidarną grupą. Świadomość, że można polegać na współtowarzyszach w niedoli to jeden z filarów okrętowego życia.
A skoro już o zagrożeniach mowa: w obliczu niebezpieczeństwa, prawdziwy mężczyzna stara się być opanowany. Kapitanowi MacWhirr stoicki spokój towarzyszy w nieludzkim wysiłku przeciwstawiania się potędze tajfunu, która przytłacza całą załogę „Nan-Shan”. Stara się zachować swoją postawę mimo wszystkich przeciwności losu, w tym wypadku potęgi natury, jakie go spotykają – to cecha wszystkich dżentelmenów conradowskich mórz i oceanów. Musimy jednak pamiętać, aby spokój nie przerodził się w ignorancję i brak wyobraźni.
Dżentelmen, niezależnie gdzie się znajduje, nie zapomina o rodzinne. Kapitan Whalley, jeden z najstarszych poznanych przez nas marynarzy, to nie tylko odkrywca, ale również wspaniały ojciec i mąż. Wypływał w rejsy z żoną i wraz z nią starał się ze statku uczynić domowe gniazdo. Gdy małżonka zmarła, jej portret był pierwszą rzeczą, która kapitan widział po przebudzeniu, a modlitwami z jej książeczki do nabożeństwa rozpoczynał dzień. Gdy go poznajemy, całe swe życie i pracę poświęca córce. Dobro rodziny stanowi cel, który pozwala mu przeżyć wszystkie przeciwności losu.
Na morzu spotkamy również osoby, z którymi nie chcielibyśmy mieć nic do czynienia nawet na lądzie. Jak choćby mechanik Massy i oficer Stern – towarzysze kapitana Whalleya. Jeden i drugi obwiniają za swe niepowodzenia wszystkich tylko nie siebie. Są przewrażliwieni na swoim punkcie i strasznie plotkarscy. Potrafią nawet spowodować katastrofę swego statku, aby otrzymać wymarzone pieniądze.
<<Zobacz też: Każdy mężczyzna powinien odbyć swoją podróż>>
Dziennik okrętowy tajfunów, koszmarów i katastrof
Nikomu nie warto życzyć spotkania się z tajfunem. Hektolitry przelewającej się wody, która zmywa z pokładu wszystko, co tylko napotka na swojej drodze, ryk wiatru, który uniemożliwia nam rozmowę z innymi marynarzami, perspektywa śmierci i wszechogarniająca ciemność rozświetlana jedynie błyskawicami – natura potrafi sprawdzić wytrzymałość i charakter człowieka. Przy takiej potędze osadzenie statku na mieliźnie to nic, nawet jeśli musimy w międzyczasie odpierać atakujących nas tubylców.
Możemy gdybać, czy gorzej jest pokonywać kolejne mile oceanu ze świadomością pożaru, który trawi dolne pokłady statku. Przyglądanie się, po tygodniach nieudanej walki z ogniem, smugom dymu, które przeciskają się przez szpary w pokładzie, może nawet najdzielniejszego marynarza doprowadzić do obłędu. Obserwowanie tlących się szczątków swego statku to tak, jakby obserwować swój płonący dom. A gdy już ukochana łajba pójdzie na dno, trzeba przeżyć dni i tygodnie wiosłowania w otwartej łodzi, w spiekocie południowego słońca, gdy każdy deszcz może nas zatopić, gdy każde obniżenie temperatury przenika człowieka do samego szpiku. Ale na otwartym oceanie może nas spotkać coś znacznie gorszego.
Bowiem zmaganie się z przyrodą to jedno. Jak jednak zmagać się z samym sobą? I nie chodzi tu wcale o wytrwałość w wiosłowaniu, gdy opuszczają nas resztki sił. Co zrobić, gdy jesteśmy jedyną osobą, która przeżyła i musiała zjadać ciała swoich zmarłych współtowarzyszy, aby przeżyć? Christian Falk przeżył rozpacz i trwogę morderstw i samobójstw, jakie towarzyszą przerażającemu głodowi na dryfującej po oceanie łodzi. Jego losy nie dają nam łatwej odpowiedzi na pytanie, czy dżentelmen może być ludożercą, czy da się po męsku – i cóż by to miało w tym przypadku znaczyć – znosić takie piętno do końca życia?
Od przygody do historii
Możemy tych bohaterów podziwiać. Część z nich może wzbudzić naszą sympatię. Ale ich stosunek do mieszkańców Wschodu i Afryki wzbudzić powinien nasze ogromne wątpliwości. Cóż bowiem począć z kapitanem MacWhirr, który stwierdza wprost: „O Chinczykach! Dlaczego nie mówi pan wyraźnie? Nie rozumiem, o co panu chodzi. Nie słyszałem jeszcze, by kto nazywał pasażerami tłum kulisów. Ładni pasażerowie. Co się z panem dzieje?”[Tajfun]. Musimy bowiem pamiętać, że przenosimy się do bardzo burzliwego okresu: na południu Afryki wybuchają wojny burskie, a w Kongu rozpoczyna się panowanie króla Leopolda, który zniewolił niemal całą jego ludność.
Kolonializm jest dzisiaj naturalnym kontekstem twórczości Josepha Conrada. Jądro ciemności, najsławniejszy chyba tekst, który dotyka tej kwestii, do dziś budzi wiele emocji wśród badaczy literatury. Czy Conrad potępia kolonialne praktyki? A może, jak chce nigeryjski badacz i pisarz Chinua Achebe, był on mimo wszystko rasistą, tak jak większość jego współczesnych?
Jeżeli ktoś zechce sięgnąć po opowiadania i powieści Conrada, znajdzie w nich argumenty potwierdzające obie te tezy. Z jednej strony pisarz przedstawia tubylców jako bierną, leniwą i niewiele myślącą brunatną masę, niezdolną do racjonalnego i konkretnego działania. Z drugiej strony, oddaje im głos [w opowiadaniach Karain i Laguna] i pozwala opowiedzieć swoje historie, a także przedstawia postacie, które mają pewne opory przed traktowaniem tubylców jako ludzi gorszej rasy – jak choćby oficer Jukes, który wspomnianymi wyżej Chińczykami zdaje się, przynajmniej przez pewien czas, przejmować. Ocena tej literatury należy do jej czytelnika.
<<Zobacz też: Nietuzinkowy klub dżentelmenów według Dickensa>>
Zawinięcie do portu
Joseph Conrad, czyli Józef Teodor Konrad Korzeniowski, przeżył część z opowiedzianych powyżej historii na własnej skórze. Walczył z pożarem na „Palestynie”, podróżował z prawdziwym kapitanem MacWhir. Możemy mu zatem zawierzyć, gdy opowiada o przygodach jakie spotykały marynarzy na morzu.
Opowiadania Conrada, bez problemu znajdziemy w sieci: tu i tu. Warto sięgnąć po resztę twórczości Korzeniowskiego. Dzieła zebrane tego pisarza dostarczą nam setek godzin lektury i, co również ma swój urok, zapełnią niemałą półkę z książkami. A zapewne wielu z nas chciałoby mieć porządną i bogatą domową biblioteczkę.
***
Wiktor Pasek jest autorem rewelacyjnie sprofilowanego bloga – Męskiego Regału. Jak łatwo się domyślić stara się inspirować mężczyzn do czytania literatury, którą każdy mężczyzna powinien znać. Koniecznie zajrzyjcie do niego. Wiktor jest z wykształcenia polonistą, miłość do literatury wyniósł z domu, interesuje się między innymi postkolonializmem w kontekście historii Polski.
PS Zainteresowanych dyskusją o literaturze w doborowym gronie, zachęcam do odwiedzenia naszego Klubu. Co miesiąc wybierana jest inna książka, a później toczy się rozmowa na jej temat.
Może to zabrzmi niedobrze, ale za morzem nie przepadam (ale to pewne efekt perspektywy: plażowicza, nie żeglarza), natomiast od razu zarzucam temat: wiktoriana w górach 😉
http://www.macromicro.it/eng/wp-content/gallery/immagini_massimo_terzano/362_2_186_low.jpg
Sam nie przepadam za plażowaniem, ale odkąd poznałem żagle, uwielbiam morze!
Całkowicie się zgadzam. Jestem górskim typem, nie przepadałem za akwenami wodnymi, ale od kiedy pierwszy raz popłynąłem łódką po jeziorze (to nie to samo, co morze, wiem 😉 ), jestem w tym zakochany. A nawet pływać nie umiem 😀
Jak będziemy dzisiejsze miary przykładać do Conrada-Korzeniowskiego, Kiplinga albo Conan Doylea, to oczywiście panowie będą rasistami, męskimi szowinistami, piewcami patriarchatu, militaryzmu itd., itp. A co do samego ludożerstwa, to chętnie się wypowiem, bo mam sprecyzowane zdanie na ten temat i interesuje mnie, co inni o tym myślą. Otóż zjedzenie człowieka w skrajnej sytuacji jak dryfowanie po morzu, utknięcie w górach po katastrofie lotniczej, uważam za zupełnie dozwolone i moralnie uzasadnione pod warunkiem, że towarzysz sam zszedł z tego świata bez czyjejś pomocy. Taka sytuacja nie różni się niczym od przeszczepiania organów, transplantologia to dla mnie właśnie ludożerstwo, ale w pełni… Czytaj więcej »
> Jak będziemy dzisiejsze miary przykładać do Conrada-Korzeniowskiego, Kiplinga albo Conan Doylea, to oczywiście panowie będą rasistami, męskimi szowinistami, piewcami patriarchatu, militaryzmu itd., itp.
Pamiętaj, że przy takich zdaniach, w internetach, na końcu trzeba dodać ” 😉 ” — bo ktoś może pomyśleć, że to tak na poważnie. A to przecież dobry i nieco prowokacyjny żart 🙂
O ile pamiętam powieść „Tajfun”, kapitan, po dotarciu na miejsce przeznaczenia, sprawiedliwie rozdzielił pieniądze między kulisów. Cóż więc oceniać: jugo wypowiedzi, czy czyny?
Zgadzam się. Jako historyk zawsze staram się pamiętać o różnicy w świadomości między badaczem/oceniającym, a obiektem z przeszłości. Nie zmienia to jednak faktu, że Wiktor podaje tutaj ciekawą kwestię do rozwagi i dyskusji.
Co do ludożerstwa, jest nawet stara marynarska zasada zezwalająca na tego typu zachowania. Co więcej niektórzy wyznają zasadę, że czyny dokonane w akcie ochrony własnego życia są dozwolone. Stąd często właśnie w szalupach zabijano się wzajemnie, żeby mieć później kogo zjeść. Ogółem historie rozbitków są tak przerażające (mam na myśli to, co wzajemnie sobie robili), że odstręczają od podróży morskich.
Masz rację, tym bardziej, jeśli użyjemy do tego jasno sprofilowanych teorii czytania tekstu jak feminizm czy postkolonializm. Ale nie o to mi chodziło, niczego nie chciałem tu jednoznacznie udowadniać. Jak już wspomniał Łukasz – rzeczywiście jest to kwestia do przemyślenia, do dyskusji, do dalszych poszukiwań. Po prostu niech książka nie umiera zaraz po odłożeniu jej na półkę. Po lekturze tych opowiadań i „Jądra ciemności” warto może sięgnąć po „Ducha króla Leopolda”, który bezpośrednio dotyczy kolonialnego okresu Konga, tego samego, o którym pisze Joseph Conrad. Czytanie książki literackiej i historycznej jest całkiem ciekawe, każda z tych pozycji skupia się na czymś… Czytaj więcej »
Ja ogólnie polecam dobre książki historyczne nawet jako alternatywę do literatury pięknej. Niektóre, jak biografia Aleksandra Wielkiego autorstwa Greena, czy biografia Jaremy Wiśniowieckiego, wciągają jak najlepsze powieści.
Każda biografia o ciekawym człowieku, nawet jeśli jego życie i dorobek nie są dla nas szczególnie interesujące, jest warta przeczytania. Nie znam twórczości Waldorffa — biografię przeczytałem z zapartym tchem. Nie interesuje mnie Słonimski — biografia i owszem. Iwaszkiewicz to nie dla mnie — biografia czeka na czytniku na swój czas.
A historyczne książki to kategoria w ogóle sama w sobie. Nie ma nic lepszego 🙂
Nb. ciekaw jestem jak się pisze biografię takich postaci jak Aleksander Wielki — źródeł mało, zapisków mało, wspomnień współżyjących jak na lekarstwo…
Czy mało? Był władcą wcale nie tak oddalonym od nas w czasie. W tym okresie powstawała już historiografia. Herodot był przed Aleksandrem.
Nie czytałem Herodota i prawdę mówiąc nie mówi mi to imię wiele więcej niż tytuł książki Kapuścińskiego, nie mam zatem pojęcia na ile ówcześni dziejopisarze zajmowali się dokładnym relacjonowaniem życia — miast hagiografią — jednak jestem przekonany, że jeden Herodot wiosny nie uczynił. Natomiast dwór Aleksandra z pewnością był pełen pochlebców (to można obstawiać na bank).
Po prostu nie wydaje mi się, by Gall Anonim, Kadłubek czy Długosz byli aż tak oderwani od rzeczywistości — oni i tylko oni 🙂
Herodot zbudował zręby historiografii i warsztatu historyka. Natomiast wymienieni kronikarze polscy też nieźle koloryzowali. Polecam najstarsze dzieje Polski wg Kadłubka! Zadaniem historyka jest właśnie zgromadzić jak najwięcej źródeł, żeby się uniezależnić od preferencji autora pojedynczego źródła. Da się to zrobić. Inaczej ten zawód nie miałby sensu.
Warto sięgnąć po polska literaturę marinistyczną. np .”Znaczy kapitan”
http://pl.wikipedia.org/wiki/Znaczy_Kapitan
O autorze tej książki można już poczytać na blogu:
https://kielban.pl/2012/06/znaczy-mamert-stankiewicz/
Czy pierwsza ilustracja (Anton Melbye, „View of the Adriatic” 1864 r.) nie jest przypadkiem przedstawiona w lustrzanym odbiciu?
Gratuluję spostrzegawczości i znajomości malarstwa! Niestety musiałem uciec się do takiego zabiegu, gdyż na stronie głównej nie było widać statku (zasłonięty przez tytuł), a nie chciałem rezygnować z klimatu tego obrazu. Mam nadzieję, że autor nie byłby zbyt zły za taką zmianę.
Hmmm… Ja ostatnio przeczytałem, bardzo ciekawą powieść historyczną o sławnym polskim rycerzu – Zawiszy Czarnym, szczerze polecam. I mam pytanie – czy na blogu pojawiło się coś o tematyce rycerstwa? Może warto byłoby nawet poświęcić wpis staroście kruszwickiemu z Garbowa?
O rycerstwie było, ale raczej symbolicznie i dawno temu.
https://kielban.pl/2011/06/przystojny-rycerz-w-uroczo-lsniacej-zbroi-i-na-pieknym-bialym-koniu/
Myślę, że kiedyś mógłbym wrócić do tego tematu szerzej. Zwłaszcza, że fascynuje mnie broń biała i zbroje.
Bardzo lubię książki od Conrada ! Ale czasami, muszę 2 razy czytać 1 zdanie żeby je zrozumieć.
P.S. Dziękuję za wspomnienie, o prowadzonym prze zemnie klubie książki !
Pozdrawiam, i zapraszam wszystkich do dyskusji !
W tytule artykulu, jak i w dalszej czesci tekstu pojawia sie blad. Widnieje slowo ,,dzentelmen” co oznacza liczbe mnoga. Jezeli mowimy o jednym mezczyznie na morzu wowczas tytul powinien brzmiec ,,Dzentelman na morzu”. Tak dyktuja zasady gramatyki jezyka angielskiego.
Nie. Słowo „dżentelmen” jest wyrazem obcym, czyli słowem polskim wywodzącym się bezpośrednio od zagranicznego pierwowzoru. Jest to zapis fonetyczny a nie gramatyczny i stąd ta końcówka. Forma użyta przez Pana Łukasza jest pod każdym względem poprawna językowo i śmiało można ją stosować.
Polecam w tym temacie artykuł, który napisałem już dawno, dawno temu:
https://kielban.pl/2011/10/dzentelmen-czy-gentleman/
Osobiście polecam twórczość kpt. Borchardta. Wspaniały marynarz, wspaniałe opowieści. Dołączam jeszcze p. Kosiarza, który napisał fascynujący elaborat o Bitwach Morskich. Świetny wpis. Uważam, że powinno być więcej o samym żeglowaniu i przetrwaniu w trudnych warunkach.
O przetrwaniu w trudnych warunkach (może nie aż tak trudnych, ale zobaczymy) będzie z pewnością w serii podróżniczej. Natomiast o żaglach też chętnie napiszę kiedyś. Nie mam tylko ostatnio czasu, żeby wrócić na pokład.
Jeśli chodzi o książki na temat morza, polecam bardzo całą sagę o człowieku zwanym Hornblower. Co prawda początkowo zbyt wiele on wspólnego z kulturą nie ma, aczkolwiek z czasem zyskuje zarówno stopni, jak i ogłady. Świetna rozrywka, jego przygody pasjonują do ostatniej części.