Czy to możliwe, że wśród najmniej znanych agentów 007 znaleźliśmy prawdziwych gentlemanów? James Bond zawsze kojarzył się z mężczyzną z klasą, ale miewał wiele wad. Tym razem sprawdzimy jak blisko do ideału gentlemana mieli kolejni odtwórcy roli najsłynniejszego szpiega w historii kina.

 

 

W tej mini serii przyglądam się kolejnym wcieleniom Jamesa Bonda, brytyjskiego tajnego agenta, który stereotypowo jest często nazywany gentlemanem. Widząc kilka jego wpadek uznałem, że warto dokładnie przeanalizować filmy z tej serii, żeby przekonać się ile jest w nim mężczyzny z klasą, a ile zwykłego macho, który nie ma wiele szacunku dla innych.

Na pierwszy cel obrałem sobie Seana Connerego – pierwszą ikonę serii. Choć miał wiele zalet, zwłaszcza pod względem wizerunku, niestety sporo stracił przez swoje podejście do kobiet. Drugim celem został Roger Moore, nieco starszy, ale wciąż sprawny agent. Potrafił się popisać wieloma zaletami, ale i on miał spore wpadki

Po drodze pominąłem jednak aktora, który wystąpił w tylko jednej odsłonie serii. George Lazenby zagrał Jamesa Bonda w szóstej części. Z uwagi na ilość materiału postanowiłem omówić go razem z czwartym odtwórcą roli agenta 007 Timothy Daltonem, który wcielił się w tę postać tylko dwa razy.

Choć ich filmy oddziela od siebie niemal 20 lat, łączy ich wiele. Obaj aktorzy stworzyli swoją postać szpiega w sporym kontraście do Connerego i Moora. Czasem mówi się nawet, że były to kreacje najbliższe książkowemu oryginałowi. Porównywać ich z książkami nie będziemy, ale sprawdzimy jakimi agentami byli Lazenby i Dalton. Wiem też, że minęło sporo czasu od premier tych filmów, a ideał męskości mocno się zmienił. Niemniej zastanawiamy się tutaj czy dziś nazwalibyśmy te kreacje gentlemanami. Bardzo możliwe, że dawniej ocena byłaby łagodniejsza.

Kobiety

Zacznijmy od relacji damsko-męskich, bo właśnie tutaj najwięcej się zmieniło. George’a Lazenby, który w Bonda wcielił się w 1969 roku, jest tu nawet wyjątkowym przykładem. W jego filmie, „W tajnej służbie Jej Królewskiej Mości”, James Bond bierze bowiem ślub z miłości. Mowa tu więc o prawdziwym uczuciu. Czymś, czego ten szpieg wcześniej nie ujawniał.

W odsłonie z Lazenbym wątek miłosny wybija się wręcz na pierwszy plan, a główny bohater nie jest już szowinistą, jak jego poprzednik. Nie próbuje zaciągnąć do łóżka każdej kobiety w jego zasięgu. Jest szarmancki, romantyczny i zabawny. Ponadto bohatersko ratuje przed utonięciem dopiero co spotkaną kobietę. Ciekawym przykładem jest scena, w której opłaca długi swojej znajomej w kasynie. Mówi wówczas, że się zamyślił i to on miał zapłacić. Ratuje ją w ten sposób z niezręcznej sytuacji. Co prawda cel był tu wątpliwy, ale sposób wykonania iście gentlemański.

Standardowo Bond podąża za kobietą pakując się w tarapaty, ale później nie naciska na nią. Każe jej się ubrać i nie nalega, gdy ta nie chce go pocałować. Dla kontrastu Connery ten pocałunek by sobie po prostu wziął.

W relacjach z kobietami ma też słabsze strony. Chwyta za tyłek Monneypenny, sekretarkę swojego szefa, która stale się w nim podkochuje. Ostatecznie okazuje się, że jest to tylko gra tych dwojga, ale to raczej kiepska gra. W innym momencie stosuje ten sam magiczny tekst na podryw, żeby przespać się najpierw z jedną dziewczyną, a później kolejną. „Jesteś jak obrazek, jeszcze piękniejszy w blasku ognia” – te sceny są kuriozalne i gdyby nie to, że Bond wykonywał właśnie misję pod przebraniem (starał się wydobyć ważne informacje przez łóżko) to mocno straciłby w moich oczach.

Miło natomiast zobaczyć, że Bond docenia starania kobiety, na przykład w ucieczce z pościgu, a z miłości nawet deklaruje chęć porzucenia swojego zawodu. Gdy po ślubie jego żona ginie z rąk przestępców, rozkleja się i nie rozpoczyna pościgu. To sugeruje, że jego deklaracje były szczere.

Z kolei Timothy Dalton w roli Bonda jest kobietami mniej zainteresowany, ale nadal traktuje je poważnie. Na przykład, gdy chce odesłać swoją partnerkę, bo zadanie zrobiło się zbyt niebezpieczne, nie wydaje jej rozkazów, tylko wysuwa propozycję i ją uzasadnia. Gdy natomiast widzi ją rozbierającą się do bielizny, tylko lekko się uśmiecha i nie komentuje. („Licencja na zabijanie”)

Dalton również potrafi być uwodzicielski, dowcipny, opiekuńczy i romantyczny, szczególnie w filmie „W obliczu śmierci”. Pamięta też o swojej żonie, sugerując, że ta miłość nie przeminęła. Za złe można mieć Bondowi Daltona jedynie ujawnianie swojego romansu na oczach partnerki, która wyraźnie się w nim podkochiwała. Ostatecznie wybrał właśnie partnerkę, ale granie na jej uczuciach nie przystoi gentlemanowi. Nawet Q musiał go bronić tłumacząc że agenci „muszą wykorzystywać wszystkie dostępne środki by osiągnąć swój cel” („Licencja na zabijanie”).

Charakter

Kiedy u Lazenby’ego cechą wybijającą się na pierwszy plan było romantyczne wzdychanie do kobiet, u Daltona jest zupełnie inaczej. Jego główną cechą jest profesjonalizm i konsekwentne dążenie do celu. W rozmowach z Monneypenny jest konkretny i nie daje się rozpraszać, nawet gdy ta zaprasza go do siebie na wieczór („W obliczu śmierci”). Tłumaczy, że kobietą interesuje się wyłącznie zawodowo („Licencja na zabijanie”).

Świetną cechą jest więc poświęcenie służbie. Kiedy jego poprzednicy korzystali z uciech podczas misji, Dalton stara się iść prosto do celu bez oglądania się na boki i zazwyczaj mu to się udaje. Problematyczny w ocenie będzie jednak jego drugi film: „Licencja na zabijanie”, w którym dla pomszczenia przyjaciela oświadcza, że porzuca służbę i praktycznie cały czas działa na własną rękę, wbrew woli przełożonych. Z jednej strony zdradza najważniejsze ideały żołnierza, ale z drugiej jest wierny bliskiej osobie. Którą wartość, Waszym zdaniem, powinien wybrać gentleman?

Co ciekawe, Bond Daltona w jednej ze scen po raz pierwszy tak otwarcie rozmawia o pieniądzach i się targuje. To interesujące, bo akurat pieniędzy miał pod dostatkiem. Może nie wypadł przez to idealnie, ale trochę bardziej człowieczo.

Skoro już mowa o pieniądzach Lazenby nie dał się przekupić milionem funtów w zamian za ślub z córką przestępcy. Zdecydował się jednak pójść do ołtarza za informacje wartościowe dla wywiadu. Pokazuje to jego poświęcenie. Wspomniane pieniądze i tak ostatecznie teść mu wręczył, ale Bond je zwrócił mówiąc, że miłość jest cenniejsza od złota. („Licencja na zabijanie”)

Lazenby ponadto pokazuje się jako człowiek z poczuciem humoru. Może niezbyt śmiesznym, ale to składam na karb pięćdziesięciu lat, które minęły od czasu premiery. Podobnie jak jego następca, Roger Moore, zachowuje dobry humor nawet w obliczu niebezpieczeństwa. Trochę traci jednak w scenie, w której strasznie niechlujnie nakłada sobie kawior na kawałek chleba. Kawior z bieługi rozpoznać potrafi, jak i napaćkać nim na cały stolik.

Dowiadujemy się, że obaj bywają porywczy, dobrze się biją i palą papierosy. Bond Daltona zna też przynajmniej jedno słowo po afgańsku. Z kolei 007 w wykonaniu Lazenby’ego ma cały zestaw dodatkowych umiejętności: zna się na perfumach, motylach i heraldyce. Wyraźnie jednak w omawianych filmach mamy mało poszlak dotyczących dodatkowych cech i zainteresowań naszego agenta.

Wygląd

Ocena wyglądu obu kreacji jest tym razem nieco trudniejsza, niż przy poprzednich odcinkach z tej serii. Bond Lazenby’ego chodził co prawda w kultowym już zestawie, składającym się z kiltu i koszuli z żabotem, ale było to przebranie, nie mogę więc tego brać pod uwagę. Z kolei Dalton nagrywał w czasach gdy męska elegancja weszła w dość siermiężny okres, kiedy kamizelki miały wysokie dekolty, marynarki szerokie ramiona, rozmiary nieco za duże, a kolory nijakie. Choć Dalton jest bliższy naszym czasom, dziś lepiej byłoby naśladować Bonda Seana Connerego pod względem ubioru, z małymi wyjątkami oczywiście.

Zwrócę więc uwagę tylko na kilka detali u Lazenby’ego: grubo dziergany krawat typu knit, świetny zestaw klubowy z marynarką dwurzędową i kremowy lniany garnitur, idealny na lato.

Jest tu też sporo ciekawostek. Dalton nosi zyskujący ostatnio typ koszul zwanych „popover”. To połączenie dekoltu z koszulki polo, tylko z dłuższą pliską, z krojem zwykłej koszuli z długim rękawem. Dziwnie wygląda tylko ilość guzików użytych w tym wypadku („W obliczu śmierci”).

W „Licencji na zabijanie” zobaczymy natomiast żakiet, czyli formalny strój stosowany na śluby. Składa się z marynarki żakietowej, która kończy się z tyłu na wysokości kolan, zazwyczaj nieco jaśniejszej kamizelki i plastronu zamiast krawata. Przeważnie zakłada się do niego spodnie w prążek oraz cylinder.

Lazenby natomiast prezentuje nam więcej ciekawostek. Koszule z żabotami, marynarkę ze stójką czy apaszkę. Warto też przyjrzeć się jego koszuli. Jest niezwykle dopasowana i doświadczenie mi mówi, że byłaby wręcz niewygodna do noszenia. Nie oczekujcie więc takiego dopasowania od własnych koszul jeśli chcecie w nich wygodnie usiąść bez napinania każdego guzika.

Podsumowanie

Filmy z udziałem Georga Lazenby i Timothy Daltona wyróżniają się na tle omawianych dotychczas zwłaszcza stosunkiem do kobiet i profesjonalizmem w pracy. W obu wypadkach agent 007 wypada na plus. Daje nam to jednak mniej sytuacji prywatnych do oceny.

Na podstawie tych odsłon możemy powiedzieć, że James Bond jest mężczyzną z klasą, który szanuje innych i nie traktuje kobiet przedmiotowo. Do swoich obowiązków podchodzi poważnie i stara się jak najlepiej wykonać swoje zadanie nie zbaczając z drogi. Bywa jednak, że w dość ludzkim odruchu, wybiera przyjaźń ponad służbę. Trudna do oceny decyzja. Będąc rygorystycznym musiałbym go za to skrytykować, jednocześnie w pełni rozumiejąc pobudki jego działań.

Bond ma też parę ciekawych zainteresowań, choć nie widzimy go jako szczególnego erudyty, poligloty czy człowieka renesansu. Również jego styl nie wyróżnia się jakoś wyjątkowo na tle otoczenia.

007 jest więc poprawny i niezbyt kontrowersyjny. Jest dzięki temu osobą, która z pewnością byłaby ciekawym towarzyszem, ale pewnie budzi też mniej emocji. Możliwe, że właśnie to jest przyczyną, dla której ci aktorzy wystąpili tylko w łącznie trzech filmach z serii. To ciekawe, bo dla mnie właśnie te kreacje są najbliższe mojemu wyobrażeniu szpiega z klasą, do którego chyba Bond aspirował. Mówi się też, że były to kreacje najbliższe wyobrażeniu Iana Fleminga, autora pierwowzoru literackiego. Szczególnie w kontekście Timothiego Daltona.

Ocena

W poprzednich odsłonach serii oceny były rozbite na poszczególne zestawy cech, ale tym razem mamy wreszcie całkiem spójne postacie, dzięki czemu nie muszę stosować tego wybiegu. Podkreślę jednak, że w byciu gentlemanem najważniejszy jest charakter i stosunek do innych osób. Niestety odczuwam tu pewien niedosyt informacji, dlatego ocena będzie nieco na wyrost.

Moim zdaniem zarówno Bond wykonaniu George’a Lazenby, jak i Timothy Daltona zasługują na miano gentlemanów, z minusem dla tego pierwszego, a plusem dla drugiego. Zwłaszcza 007 Daltona to postać, którą chętnie bym poznał. Nie zadziera nosa, jest konkretny i zwraca uwagę na ludzi w swoim otoczeniu. Nie popisuje się i można na niego liczyć.

Z dotychczasowych kreacji, te w mojej opinii najbardziej zasługują na bycie inspiracją i bardzo żałuję, że mowa tu o najmniej znanych odsłonach serii. Wielka szkoda.

 

Czekam teraz na Wasze oceny. Co sądzicie o tych częściach Jamesa Bonda i o głównym bohaterze? Zasługuje na miano gentlemana? Dajcie znać w komentarzach.

Ciekawe jak wypadnie Pierce Brosnan.

Pozdrawiam i trzymajcie klasę!