Kiedyś jak słyszałem słowo „pojedynek”, to zaraz sobie wyobrażałem dwóch mężczyzn wściekłych na siebie ponad wszystko i gotowych wzajemnie się pozabijać. Trochę byłem później zaskoczony jak się dowiedziałem, że zasady starć honorowych dążą do tego by ograniczyć możliwość zabicia a nawet zranienia.

Kodeksy honorowe podają tylko trzy rodzaje broni możliwych do wykorzystania w walce.  Tzw. „legalną bronią pojedynkową” była: szabla, szpada i pistolet. Są to jednak przepisy obowiązujące w II Rzeczypospolitej. W innych epokach i innych krajach zakres możliwych broni do wyboru różnił się. Powyższy wybór odpowiada tradycjom polskim i stosunkowi do pojedynków.

Szabla była typową bronią szlachty polskiej, a ówczesnym gentlemanom było bliżej do niej niż do średniowiecznego rycerstwa (wtedy używaliby mieczy lub chociaż rapierów). Natomiast pistolet – obowiązkowo gładkolufowy! – wyrównywał szanse między szermierzami a laikami w tej dziedzinie. Broń, używana na „Dzikim Zachodzie”, uchodziła w Polsce za niehonorową. Trafić w cel z pistoletu gwintowanego to żadna sztuka, natomiast przy broni gładkolufowej to prawie przypadek.

Dlaczego odrzucano rewolwery, topory, czy widowiskowe sztylety? Również pojedynek na gołe pięści był nie do pomyślenia! Głównie dlatego, że starano się używać tylko broni wykorzystywanej przez wojskowe elity. Oficerowie w końcu jako broń honorową nosili przy sobie szablę, a nie karabin. Innymi broniami czy na pięści bił się tzw. „motłoch” i „motłoch” takimi się biło. Dlatego uderzenie kogoś kijem czy ręką zrównywało go z niższym stanem, co było znaczną obrazą.

Z drugiej strony pojedynki nie miały służyć zemście i wymierzaniu najsurowszej kary, tylko sprawdzeniu czy dany gentleman ceni dostatecznie swój honor by zaryzykować dla niego śmierć. Przy dużej liczbie pojedynków w II RP należało dbać o to by ci gentlemani udowodnili swój honor, ale nie pozabijali się wzajemnie.