Idąc za ciosem, powrócę dziś do opinii oficerów o małżeństwach. Ponownie korzystając z plebiscytu, który odbył się na łamach Polski Zbrojnej, przedstawię kilka argumentów mężczyzn popierających zakładanie rodziny, nawet w tak trudnych czasach, w jakich znajdowali się w 1926 roku. Pominę krytykę kawalerstwa (może do tego jeszcze kiedyś wrócę), a skupię się na pytaniach o to: gdzie się żenić, kiedy się żenić i z kim?

Oficer podpisujący się „B. S-ki” spróbował odpowiedzieć na pierwsze pytanie w swoim liście. Uważał on, że w mieście lepiej się nie żenić głównie z powodu problemów mieszkaniowych. W ciasnym i niewygodnym lokum żonie będzie źle i nie mogąc w nim wytrzymać będzie uciekała na ulicę, gdzie czyhają liczne pokusy i widok bogactwa. Odpowiednim miejscem są za to Kresy. Brakuje tam dobrego towarzystwa i żeby uniknąć podejrzanych elementów oficer powinien znaleźć sobie żonę, która „nie tylko uszlachetni swego męża, lecz będzie promieniować i innym; a kilka takich pań utworzy ośrodek kulturalnego życia w zapadłej kresowej mieścinie”

Sokołowski natomiast postulował żeby oficerowie żenili się po 30-tym roku życia. Z jednej strony pozwoliłoby to im dojść do pensji wystarczającej do utrzymania rodziny, zamiast chowania za młodu gromadki biednych nieuków i łobuzów. Ponadto mógłby w tym czasie spokojnie studiować, podróżować i szkolić się. Z drugiej strony wskazuje, że kobiety starzeją się szybciej od mężczyzn i nie powinno się zapominać o tym „co stanie się z takim małżeństwem po srebrnem weselu, t. j. po 25 latach, kiedy to mąż będzie jeszcze w sile wieku, a żona mieć będzie już wygląd poczciwej staruszki. Byłoby zupełnie inaczej, gdyby różnica wieku wynosiła 12-15 lat”.

W końcu Kazimierz M. pozwolił sobie na kilka rad jaką żonę wybrać. Temu oddam głos na dłużej:

Szukajcie duszy w kobiecie, bo to najważniejsza. Bezduszna lala, myśląca tylko o swych strojach, niedoceniająca twoją sytuację finansową i nielicząca się z wydatkami – kobieta bez głębszego podkładu społecznego i bez polotu myśli, choćby była najlepsza z niej „kura domestica” – społeczniczka zwariowana zaniedbująca dom dla pięciu codzień posiedzeń – to nie jest żona dla oficera. Trzeba wybrać coś wręcz przeciwnego od tych typów: niewiastę, co twoją duszę zrozumie i będzie jej współczującą naprawdę drugą połową, a nie będzie ci to nigdy ciężarem i nie będziesz narzekał.

Problem małżeństw był na pewno dla oficerów niemały. W pierwszych latach międzywojnia otrzymywali oni rzeczywiście niewysokie gaże, ale również panowało przekonanie, że żona utrudnia pracę wojskowego. Pomysł by żenić się po 30-stce także nie jest czymś nadzwyczajnym. Właśnie z powodu niskich płac, mężczyźni w ogóle, pozostawali w większości kawalerami do tego wieku, gdy mogli już zaoferować żonie odpowiedni byt. Niestety nie wiązało się to jednak z zachowywaniem cnoty do ślubu. Zdobywanie pierwszych doświadczeń w domach publicznych nie było rzadkością, a przez to też często zdarzały się wypadki wnoszenia do nowej rodziny choroby wenerycznej.