Liczne zasady dobrego wychowania i reguły postępowania z innymi osobami mogą prowadzić do wniosku, że gentleman to ponadprzeciętnie nudna osoba. Bez fantazji, nutki szaleństwa i improwizacji. Jest to jednak mylne wrażenie, a za przykład niech posłużą wzorcowi gentlemani, jakimi byli międzywojenni oficerowie w Polsce. Byli jednocześnie mężczyznami wielkiej klasy i bohaterami licznych przezabawnych anegdot, a co najważniejsze, jedno z drugim wcale się nie kłóciło.

W środku Bolesław Wieniawa-Długoszowski i Józef Beck.
Fantazja oficerska
Korpus oficerski w dwudziestoleciu międzywojennym odgrywał niezwykle ważną rolę w polskim społeczeństwie. Z byciem oficerem wiązała się wielka estyma i wysokie oczekiwania. Członkowie korpusu musieli być wzorami nie tylko żołnierza, ale też gentlemana. Oficer musiał więc przestrzegać regulaminów wojskowych, zasad savoir-vivre’u i kodeksu honorowego.
Z drugiej strony, od dowódcy wymagano by potrafił szybko i błyskotliwie myśleć. Wiadomo, że w warunkach wojennych nie można zdać się wyłącznie na przećwiczone manewry. Dlatego też bardzo ceniono oficerów, którzy wykazywali się dowcipem, pomysłowością i inicjatywą, nie szkodząc przy okazji swojej dobrej opinii.
Te cechy kształtowano w sobie w czasie pokoju i nazywano je „fantazją oficerską”. Polegała ona na tym, że oficerowie w przeróżnych sytuacjach, czy to towarzyskich, czy to służbowych, decydowali się na niesztampowe rozwiązania. Rozwiązania te niejednokrotnie wiązały się ze złamaniem wszelkich zasad, ale widowiskowy efekt niwelował złe wrażenie. Pozostawała jedynie pamięć o pomysłowości danego oficera.
<<Zobacz też: Oficer – perfekcyjny gentleman – zachowanie na ulicy>>
Od najmłodszego rocznika
Jak pisał Grzegorz Cydzik: „Młody oficer musiał być przede wszystkim „pistoletem”. Przez to określenie rozumiano młodego adepta sztuki wojennej, który potrafił wykonać każde postawione mu zadanie, bez względu na trudności i przeciwności, odznaczał się prezencją bez zarzutu, umiał właściwie znaleźć się w każdej sytuacji, a poza tym cechował go spryt i pomysłowość”.
Już w szkole podchorążych testowano te umiejętności przyszłych oficerów. Witold Milewski wspominał, że raz spóźnił się na obiad, o czym zameldował swojemu przełożonemu. Ten ze spokojem wysłuchał meldunku i powiedział, że to nic, ale Milewski jest nagi i sieje zgorszenie (miał rozpięty ostatni guzik pod szyją). Po tych słowach przełożony podszedł do Milewskiego i odciął mu wszystkie guziki od kurtki mundurowej i rozkazał zameldować się za 15 minut z przyszytymi. Milewski wiedział, że nie zdąży, więc od razu pożyczył z szafki kolegi będącego na urlopie jego kurtkę i zameldował się już po 10 minutach. Przełożony sprawdził, czy guziki były solidnie przyszyte i z pełnym podziwem powiedział: „Pistolet z pana, panie podchorąży. Ale jak to pan zrobił, doprawdy nie wiem”.
<<Zobacz też: Samobójstwo a obrona honoru oficera>>
Kawalerzyści
W fantazji przodowali oczywiście oficerowie kawalerii. Pułkownik Tadeusz Michalski tak ich określał: „Dobry oficer kawalerii jest mieszaniną werwy i lekkomyślności, radosnego zamiłowania do pracy, sprytności i naiwności. W stosunku do siebie jest on twardy i wymagający, lecz potrafi i w czasie uczty dotrzymać placu.
Nie jest on pedantem ani tak zwanym „komiśniakiem”, nie obawia się odpowiedzialności i nie boi się swoich przełożonych. Już na najniższych szczeblach hierarchii wojskowej musi on samodzielnie działać. Musi on mieć wyrobione poglądy i jasną głowę, by oceniać położenia, gdyż jego meldunki często bywają podstawą do bardzo brzemiennych w skutki decyzji wyższych dowódców. A teraz odwrotna strona medalu. Ciężka służba, złe warunki koszarowe, mało pieniędzy […] i wiecznie niezadowoleni przełożeni. Zachować w takich warunkach pogodę ducha jest sztuką nie lada. Ta niefrasobliwa wesołość i humor oficera kawalerii pomimo ciężkiej służby są jego najmilszymi zaletami. Poczucie obowiązku, sumienność i szlachetność imponują wszystkim. I właśnie dla tych zalet wszyscy lubią młodego oficera kawalerii.”
Z jednej strony bywało więc, że kawalerzyści wjeżdżali konno do restauracji – zrobił tak gen Wieniawa-Długoszowski w warszawskiej „Adrii”. Ktoś inny przejechał przez miasto na koniu zupełnie nago. Jednemu kawalerzyście zdarzyło się wykonać samotną szarżę na sąsiednie państwo. Natomiast jeszcze inni „przejęli” żydowskie dorożki i jeździli po rynku głośno śpiewając w środku nocy. Oczywiście najczęściej spotykała ich za to kara, czasem twierdza, czasem przeniesienie na Kresy, ale bohaterowie tych zdarzeń pozostali w pamięci swoich kompanów raczej w pozytywnym wymiarze.
Z drugiej strony zdarzało się, że dowódca wymagał od swoich oficerów nietypowych ofiar. W pierwszych latach po odzyskaniu niepodległości padł rozkaz wobec studentów Szkoły Podchorążych Kawalerii w Śremie, by przyłączyli się do robotników i pomogli im budować stajnie dla koni, żeby te nie musiały marznąć na polu. Z początku podoficerowie zbaranieli, ale w końcu służba i poczucie obowiązku wygrały i wszyscy (a byli wśród nich żołnierze w odznaczeniach dorównujący Szefowi Szkoły) zgodnie przystąpili do pracy. Wiedzieli bowiem, że robią to dla dobra wojska i ojczyzny.
<<Zobacz też: Poczucie obowiązku>>
Lotnicy
Spośród polskich oficerów, lotnicy mieli bodaj największe możliwości by puścić wodze fantazji. To z nimi wiążą się liczne brawurowe anegdotki. Zdarzało, że oficerowie traktowali swoje samoloty jak prywatne pojazdy i latali tak zwanym „rzemiennym dyszlem”. Polegało to na odwiedzaniu różnych dworów na jednej trasie, oczywiście drogą powietrzną. W dworach przyjmowano ich z iście staropolską gościnnością, jednak gospodarze musieli uważać na swoje niezamężne córki.
Jeden z pilotów właśnie w ten sposób rozkochał w sobie córkę właściciela majątku, jednak miłości nie odwzajemnił. Zmieniło się niebawem, kiedy nieszczęśliwie zakochana wstąpiła do zakonu tylko po to, by zostać uprowadzoną, rzecz jasna przy użyciu samolotu. Związek niestety nie miał szczęścia, gdyż oficer zginął w tragicznym wypadku lotniczym, co zresztą nie było rzadką rzeczą w tamtych czasach.
Lotnicy również dawali się we znaki plażowiczom. Kpt. pil. Józef Rudzki wpadł na przedziwny pomysł by latać tuż nad ludźmi opalającymi się na plaży wzdłuż Helu. Można sobie tylko wyobrazić jak spędzał przerażonych urlopowiczów wprost do morza lub w zarośla. Niestety dla niego wpędził tak przy okazji pewnego generała. Skończyło się oczywiście skargą i trzydniowym aresztem domowym.
<<Zobacz też: Zasady łamania zasad>>
Brawura
Wiele z tych zachowań było całkowicie nie akceptowalnych, jednak były tolerowane jako mało groźne wybryki młodych, przed którymi stoją ogromne wyzwania. Podobne wyczyny mimo wszystko promowały zachowania odważne czy wręcz bohaterskie. To był świetny przykład, który procentował później w czasie wojny.
Oficerowie posiadali ponadto ogromną kulturę osobistą, potrafili się nienagannie zachować w każdej sytuacji i dokładnie dbali o swój wygląd. Zatem jeśli któryś, odwiedzając swoją narzeczoną, przeskoczył konno przez płot jej ogródka, niszcząc przy okazji grządki kwiatów albo na rozkaz dowódcy sprowadził na zabawę diwę operową wjeżdżając z nią samochodem wprost na salę, to otoczenie mogło przymknąć na to oko.
Dyscyplina musiała być, więc kar nie unikano, ale ważniejszy był fason. Międzywojenni oficerowie pięknie ilustrują regułę, że zasady trzeba łamać umiejętnie i zawsze po męsku stawiać czoła konsekwencjom. Ta umiejętność czyniła ich niezwykle barwnymi postaciami i zaprzeczeniem nudnych gentlemanów.
Nie przegap żadnego wpisu! Zapisz się na newsletter.
Źródła:
Piotr Jaźwiński, Oficerowie i dżentelmeni. Życie prywatne i służbowe kawalerzystów Drugiej Rzeczypospolitej, Erica, Tetragon, 2011.
Franciszek Kusiak, Życie codzienne oficerów Drugiej Rzeczypospolitej, Warszawa 1992.
Cydzik Grzegorz, U łani, ułani…, MON, Warszawa 1983.
Witam,
Jako pasjonat lotnictwa (już kiedyś o tej ksiązce wspominałem)
Polecam „Skrzydlate Wspomnienia” W. Rychtera
Tam jest wiele anegdot lotniczych i przygód z ułańską fantazją, jak np.: lądowanie i ślub w Częstochowie, Instruktor który tak „ufał” uczniom, że wyrzucał wolnat podczas lotu, latanie na golasa.Straszenie bydła na polu.i wiele innych
Tak, czytałem. Zresztą sugerowałem się Twoją rekomendacją, ale szczerze mówiąc zawiodła mnie ta książka. W porównaniu do innych oficerskich wspomnień zawierała mało „smakowitych ciekawostek”. Przynajmniej ja odniosłem takie wrażenie.
No niewiem, chyba musze wrócić do tej książki bo czytałem ją całe wieki temu i bardzo mi się spodobała , nawet zdobyłem jej egzemplarz.Moze ty szukałeś historii o gentelmenach a ja wolałem historie lotnictwa od autentycznego świadka tamtych dni.No i podejrzewam,ze cenzor maczał palce w ostatecznym wydaniu tej ksiązki.
Mogło tak właśnie być.
A chociażby to, że gen. Długoszowski nigdy konno do Adrii nie wjechał. Ten mit został ukuty przez zwaśnionych z nim oficerów, dla podkopania jego opinii w Warszawie. O tym rzekomym wyczynie wypowiadano się z dużą pogardą jako o objawie prostactwa. Z mitem rozprawia się dość jednoznacznie S. Wittlin w „szabli i koniu”.
Tę historię przytacza Franciszek Kusiak w swojej książce na temat oficerów międzywojennych. Całe rzesze historyków powołują się na jego pracę, więc jak robi to jeszcze jeden bloger (nie wiem czy trzeba wyjaśniać, że powyższy artykuł nie jest pracą naukową i do takiej nie aspiruje) to czy na pewno nazywanie tego „bzdurą” jest na miejscu? Moim zdaniem nie!
Pracy Wittlina nie czytałem.
PS Wittlin miał na imię Tadeusz.
Salve, jeszcze jeden kamyczek do Długoszowskiego „wjazdu konno do Adrii”. Do tego lokalu prowadziły zwykłe, wąskie drzwi, w które koń by sie nie zmieścił… a cała historia jest transpozycją wyczynu innego wielkiego kawalerzysty, dźentelmena i wariata, jakich my, kobiety kochamy :-). Mam tu na myśli Karola de Lasalle’a, oficera napoleońskiego, który wjechał konno na pierwsze piętro po marmurowych schodach, i co jeszcze bardziej zdumiewające – zjechał z nich (!). Kto choć trochę jeździ konno, doceni taki wyczyn. Działo się to w roku1798 w Perugii, podczas balu wydanego przez ponętną hrabinę Cezarini i zostało opisane w książce Marcela Dupont’a „Generał Lasalle”,… Czytaj więcej »
Tak, to nie jest proste. Trzeba odciążyć koński zad, przesuwając się bliżej szyi. Koń raczej zachwycony nie będzie. Rodzi się pytanie czy dobrze ze współczesnymi dżentelmenami mają się czuć tylko ludzie?
Skoro już jesteśmy przy Wieniawie to nie sposób pominąć anegdoty gdy generał wracał z jakiejś uroczystości trzema dorożkami: w pierwszej sam generał, w drugiej jego szabla w trzeciej zaś rękawiczki.
Tak nawiasem Panie Łukaszu bardzo się cieszę z kolejnego wpisu na temat wojska II RP, tak trzymać!
Tej anegdoty nie znałem. Dzięki!
No i jest kolejny historyczny wpis! Jak zawsze na poziomie. Tak trzymać, jeszcze więcej takich! Dwudziestolecie zdaje się kopalnią arcyciekawych tematów 🙂
Wyżej opisane wyczyny są niczym innym jak tylko ucieleśnieniem naszych najgorszych cech narodowych, więc nie wiem skąd takie uwielbienie dla tych 'wspaniałych urwisów’.
Zdecydowanie popieram. Takie zachowanie zasługuje na potępienie. Niestety, ale na poważnych stanowiskach (zwłaszcza państwowych) należy być tym nieszczęsnym nudziarzem.
Jest takie przedwojenne powiedzenie, że: „ludzi szanujemy za ich zalety a kochamy za wady”. Uważam, że takie historie czynią z bohaterów ludzi z krwi i kości, nie wolnych od wad, przez co bliskich czytelnikowi co może go skłonić do naśladowania ich szlachetnych postaw. Zresztą jak sam mówił generał (były pułkownik 😛 ) Wieniawa-Długoszowski, trudno wymagać od wojskowych (a w szczególności kawalerzystów) przyzwyczajonych do niebezpieczeństw i brawury, które są nieodłącznym elementem wielu walk w których uczestniczyli, wymagać aby nagle przy „wybuchu pokoju” potrafili się zachowywać potulnie jak baranki. Wojna odciska na człowieku i na jego stylu życia piętno którego nie sposób… Czytaj więcej »
Bolesław Wieniawa – Długoszowski będąc zarówno komendantem garnizonu warszawskiego, odpowiedzialnym za porządek i dyscyplinę wojskową w stolicy, jak i ambasadorem RP we Włoszech sprawował swoje obowiązki nienagannie!
Rzecz polega na tym, żeby „rozrabiać” z klasą :-).
Wieniawa jaki by nie był i jakim by go nie opisywali, to był ułan z fantazją brawurowy ale z wysokim poczuciem honoru, i to poczucie honoru ponad wszystko doprowadziło go do samobójstwa na obczyźnie. Ułan z fantazją oraz brawurą.
Moja prababcia zawsze wiedziała, czy jej mąż, wówczas żołnierz armii carskiej (rzecz jasna mówimy o krótkich urlopach od służby), wracał do domu pijany czy trzeźwy. Jeśli był trzeźwy – otwierał bramę i grzecznie wprowadzał konia na podwórze. Jeśli był pijany – przeskakiwał na koniu przez płot.
Powiedzmy sobie szczerze, ze wierchuszka wojskowa, a zwlaszcza oficerowie kawalerii stanowili swoiste panstwo w panstwie. Zabawy do upadlego w kasynach i niebywale ekscesy przyslaniaja nam jednak niekiedy rzeczywistosc. Absolwent szkoly, dajmy na to w Grudziadzu, wcale nie oplywal w luksusy. Dosc powiedziec, ze czesto mlodzi (pod)oficerowie byli zadluzeni po uszy i ledwo wiazali koniec z koncem. Poczatki naprawde nie byly latwe:) Skad to zamilowanie do zabaw i alkoholu? Specyfika tamtych lat, no i srodowiska. Jak sie bylo na frontach I wojny swiatowej, potem walczylo z bolszewikami to naprawde czlowieka nic nie moglo zdziwic czy zaskoczyc. Zawiazywaly sie w wojsku swietne… Czytaj więcej »
Panie Łukaszu! Piękny wpis! Polecam uwadzę historię emblematu lotniczego dywizjonu 303, w której pięknie odbija się historia Polski: http://otomasz.blogspot.com/2014/08/dug-honorowy.html