Honor oficerski miał z pewnością wiele zalet, jednak w niektórych wypadkach ujawniał też swoją ciemną stronę. Taką, o której rzadko się dziś mówi. Natomiast mówiło się o niej dużo w Poznaniu w 1923 roku. Wybuchł wówczas skandal po zamordowaniu studenta prawa w winiarni „Carlton”.

Porucznik Leon Pruszanowski i towarzyszący mu oficerowie zostali obrażeni przez  Zdzisława Bilażewskiego. Szybko słowa zamieniły się w rękoczyny. Mimo starań właściciela winiarni, by nie doszło do rozlewu krwi, Pruszanowski dobył rewolweru i wystrzelił czterokrotnie do Bilażewskiego, raniąc go śmiertelnie już drugim strzałem. Po czym odwrócił się do kolegów oficerów i rzekł o swoim rewolwerze: „Nagan mój dobrze bije”.

Rekalama winiarni „Carlton” z 1923 r.

Trzy dniowa rozprawa sądowa zakończyła się uniewinnieniem oficerów (Pruszanowskiego oskarżonego o zabójstwo oraz Kapuścińskiego sądzonego za pomoc w tym czynie). Sąd uznał, że działali w wyższej konieczności. Społeczeństwo było zbulwersowane i zaczęło bojkotować towarzysko 15. Pułk Ułanów Poznańskich. Nic dziwnego, zimnokrwisty zabójca chodził na wolności, a wojsko i sądy akceptowały oficerskie prawo do samosądów. Sprawa zabójstwa w „Carltonie” jest jednak bardziej zagmatwana.

Por. Zdzisław Bilażewski (1893-1923) – źr.: dzienniknowy.pl

Ofiara, Zdzisław Bilażewski, nota bene porucznik rezerwy, od dłuższego czasu pałał nienawiścią do 15. p. uł. Pułk ten był zamieszany w nielegalny handel końmi oraz tajemniczą śmierć Tadeusza Bilażewskiego, brata Zdzisława. Sądzono, że został on zamordowany w związku z malwersacjami dokonywanymi przez dowódców. Trzy lata później, 6 I 1923 roku, Zdzisław jadł kolację w poznańskim „Carltonie”, na placu Wolności. Zaraz po posiłku miał iść z bratem i przyjacielem na bal w hotelu Bazar. Jednak zauważył siedzących obok oficerów 15. p. uł. i nie potrafił się powstrzymać przed naubliżaniem im.

Czyniąc głośne komentarze, nazywał pułk siedzących obok oficerów „koniokradami”, agresywnie gestykulował i robił niemałe zamieszanie. W tym momencie jeszcze było miejsce na normalny tok sprawy honorowej. Podobno obie strony ją proponowały. Niestety coś poszło nie tak. Bilażewski zbyt blisko podszedł wskazując na por. Kapuścińskiego na co por. Pruszanowski uderzył go w rękę. Student prawa odpowiedział spoliczkowaniem porucznika. Na co ten dobył rewolweru i mimo że był powstrzymywany przez właściciela restauracji (co dało Bilażewskiemu okazję by jeszcze kilka razy zdzielić Pruszanowskiego w głowę), oddał cztery strzały.

Moim zdaniem, Bilażewski postąpił zdumiewająco naiwnie, sądząc, że skończy się wysłaniem sekundantów i pojedynkiem. Był przecież oficerem rezerwy. Powinien wiedzieć, że wojsko wymagało od oficerów błyskawicznych i drastycznych reakcji w razie obrazy munduru, a ta właśnie zaszła. Pierwszy strzał był chybiony. Drugi powalił Bilażewskiego na ziemię. Trzeci trafił w podłogę. Czwarta kula weszła już w umierające ciało. Lekarze stwierdzili rany postrzałowe głowy oraz serca.

Najprawdopodobniej z takiej broni strzelał por. Pruszanowski

Z zeznań większości światków wynika, że zarówno oficerowie, jak i właściciel starali się uspokoić agresywnego klienta. Wezwano nawet policję. Co ciekawe, prawdopodobnie nawet nie był pod wpływem alkoholu, bo było to święto Trzech Króli i panował zakaz sprzedaży trunków procentowych. Wydaje się, że Bilażewski tak bardzo podkręcił atmosferę, że kiedy już uderzył por. Pruszanowskiego ten bez opamiętania zaczął do niego strzelać. Opanowanemu wystarczyłby przecież jeden strzał, by obezwładnić przeciwnika.

Na sali sądowej obrońca tłumaczył, że oskarżeni nie mogli nie reagować:

„Znieważony czynnie oficer byłby wtedy zmuszony wycofać się z korpusu albo do odebrania sobie ewentualnie życia. Obronę honoru oficera zaś stawiać trzeba na równi z życiem, a nawet wyżej”.

W powyższej sprawie trudno o prosty osąd. Możliwe, że 15. Pułk Ułanów Poznańskich rzeczywiście był zamieszany we wspomniane sprawy. Bilażewski mógł mieć więc żal. Jednak to on naciskał na napotkanych oficerów i prowokował ich swoimi słowami, a później ciosami. Por. Pruszanowski strzelał do nieuzbrojonego cywila w miejscu publicznym – ewidentnie nie zależało mu jedynie na obezwładnieniu go. Jednak czy mógł postąpić inaczej? Niehonorowo było oddawać sprawę policji. Niehonorowo było reagować pięściami (gentlemani się nie tłuką jak „motłoch”). Przy takiej obrazie nie mógł już czekać do wysłania sekundantów. Kodeks Honorowy Boziewicza mówił:

Art. 20
Każdemu człowiekowi honorowemu, który został czynnie znieważony, przysługuje prawo reagowania czynnego na zniewagę każdą bronią lub przedmiotem, znajdującym się pod ręką i zwrócenia go przeciw wszystkim osobom trzecim, któreby mu chciały przeszkodzić w tym zamiarze.
Uwaga: Niniejszy przepis odnosi się w pierwszym rzędzie do oficerów i członków armii. Zwyczaj ten niekoniecznie właściwy, jest niemniej zwyczajem przez wszystkich niemal autorów uznawanym.

Winne tu było z pewnością wojsko, które wydaliłoby ze swojego łona oficera, któryby nie zareagował. Winne było również ówczesne rozumienie pojęcia „honor”, które prócz oferowanych zysków, wymagało też poważnych wyrzeczeń. Bo kiedy szło o dobre imię pułku, życie czy sumienie jednostki zupełnie się nie liczyło.