Przyjęło się przekonanie, że wojsko robi z chłopca mężczyznę. W końcu wycieńczające treningi, szkolenia bojowe i twarda dyscyplina miały stworzyć z bandy rekrutów silnych, zdrowych i pewnych siebie żołnierzy, stanowiących później trzon wartościowego społeczeństwa. Czyż nie tak? Chyba jednak nie w każdym wypadku.

Kontrowersyjnie na tym tle wypadają ordynansi. Byli to szeregowi specjalnie wyznaczeni do pomocy zapracowanym oficerom. Dowódcy stanowili bowiem elitę, więc musieli jak elita żyć. Ordynansi wyręczali ich w robotach fizycznych i drobnostkach. Jak się ma zatem wojskowa „szkoła męskości” do gotowania, biegania po ziemniaki i sprzątania po dzieciach oficera?

Ordynans nie był polskim „wynalazkiem”. W armii rosyjskiej nazywano go „dieńszczykiem”, w cesarskim wojsku austryjackim „foryśem”. W Polsce mówiono o nim wcześniej „pocztowy” lub „łącznik”, a samo określenie „ordynans” pochodzi z francuskiego „ordonance”. W żargonie żołnierskim nazywano ich też „fajfu” lub „chałuj”, raczej bez szczególnego poważania.  [W języku angielskim ordynans to „batman”!]

Służący czy żołnierz? (oryginał ilustracji: Żołnierz Wlkp. 1927 nr 12)

Ordynansi w wojsku II RP nie przysługiwali wszystkim oficerom. Mieli do nich prawo generałowie, oficerowie sztabowi, kapitanowie, porucznicy i podporucznicy żonaci, ci co mieszkali z dziećmi i duchowni wojskowi. Z ich pracy korzystać mogły również oficerskie rodziny. W miarę możliwości, ordynansi mieszkali ze swoimi przełożonymi z czego mogło płynąć wiele korzyści: lepsze jedzenie, warunki do spania, niewojskowe towarzystwo. Oficer musiał też dbać o wychowanie takiego żołnierza, pilnować jego ubioru i zachowania. Ponieważ dowódcy byli zawsze niebywale zapracowani, nie dziwi fakt istnienia takich pomocników. Ktoś czasem musi dostarczyć szybko meldunek, zaparzyć kawę do późnej pracy czy przypomnieć o ważnym spotkaniu, ale przyjrzyjmy się ich faktycznym obowiązkom.

Tadeusz Hołówko w broszurce Oficer polski krytykował istnienie ordynansów pisząc:

„Nie po to państwo odrywa żołnierza od własnej rodziny i własnego warsztatu pracy, aby biegał on po mięso i mleko, gotował w kuchni, niańczył dzieci oficerskie, prał pieluszki noworodków, wynosił „urny” spod łóżek itp.”.

W jednym z numerów Polski Zbrojnej (1922), pewien czytelnik również pisał o garnkach i niańczeniu dzieci nazywając ordynansów „służącymi oficera”. Udowadniał, że armia wychowuje w ten sposób „mazgaja” albo „fagasa”. Jedynym plusem dla ordynansa było to, że zyskiwał obycie towarzyskie, ale na godności tracił.

Właśnie dlatego, że praca ordynansa nie należała do „męskich”, rekrutowano ich z tych mniej zdatnych lub w ogóle niezdatnych do służby frontowej, czyli jednym słowem z tych „gorszych”. Stąd trudno o opinie pełne szacunku o pomocnikach oficerskich. Częściej uważano ich za prostaków, którzy są w siódmym niebie kiedy „dobra pani majorowa” cieplej na nich spojrzy. Pierwszego dnia „ciemni i naiwni”, po latach będą w swojej wsi wspominali jak im dobrze było u państwa oficerstwa.

Również prasa chętnie podchwytywała „gorące” historie o ordynansach. Pojawiali się na jej łamach delikwenci, którzy urządzali libacje w domach swoich przełożonych pod ich nieobecność. Imprezy takie połączone z kradzieżami, utratą przytomności czy tajemniczymi gośćmi, nierzadko miały swój finał w sądzie. Zdarzało się, że zubożały oficer angażował swego pomagiera do popełniania mniejszych przestępstw i wykroczeń. Ordynansi byli też dobrym materiałem na dowcipy i satyryczne rysunki.

Co prawda przepisy wymagały obecności ordynansów na ćwiczeniach dwa razy w tygodniu, ale czy to mogło jakkolwiek poprawić ich nędzne wyszkolenie? Przydawali się oni natomiast oficerom w wielu sytuacjach, zwłaszcza przy pracy biurowej. Często to oni budzili dowódcę i dbali, by nie pracował przez całą noc. Jednak ilość krytyki wskazuje, że nagminne było wykorzystywanie ich do robienia zakupów, sprzątania, gotowania itp. Takie prace nie dodawały chluby mundurowi żołnierza. Ale czy stanie w kolejce po cukier, czy zmywanie po sobie naczyń, dodawałoby splendoru oficerowi, który chciał być uważany za elitę społeczeństwa?

Instytucja ordynansów jest też ciekawym przykładem budowania hierarchii społecznej w armii. Według wielu, była to najniżej położona na drabinie grupa wojskowych, odpowiednik służby. Zdrowi, zdolni i zapowiadający się na dobrych wojaków mężczyźni zostawali w garnizonie, mogli się szkolić i awansować. Natomiast wieczne popychadła były oddelegowywane do pomocy. Pewnie wojsko traciło wiarę, że mogą być z nich jeszcze mężczyźni.

Jedno wojsko, niby jeden wzór mężczyzny, a ile różnych męskości się w nim spotyka.