Jedzenie to jedna z tych czynności, która mogła błyskawicznie zdradzić osobę podszywającą się pod gentlemana. Mnogość zasad panujących przy stole, była trudna do przyswojenia tak ot. Dlatego też od razu widać było kto wychował się w dobrym domu, a kto tylko próbuje zachowywać się, jak na klasę wyższą przystało.

Zacząć należy od tego, że na jedzenie się nie dmucha. Wszak nikt z siedzących przy stole nie głodował, więc każdy mógł spokojnie wyczekać, aż danie ostygnie. Pamiętać trzeba było też, by nie jeść łapczywie. Mięso kroiło się na małe kawałki, zupy nabierało się tyle, żeby się z łyżki nie przelała, nawet chleb należało rozdrobnić przed wkładaniem do ust. Najlepiej była widziana skromność przy nakładaniu sobie jedzenia na talerz. Odradzano też sięgania po dokładki. Jak pisał Rościszewski:

W ogóle wykazywanie zbyt dobrego apetytu jest towarzyskim grzechem i objawem łakomstwa.

Serwetkę kładło się na kolana. Nie wolno było wiązać jej pod szyją (tak robiły tylko dzieci). Powstrzymać się też należało przed wycieraniem nią okularów, oczu czy nosa.

Za nieuprzejmość poczytywało się wychodzenie od gospodarza zaraz po obiedzie. Goście powinni przynajmniej pół godziny spędzić jeszcze w towarzystwie. Wtedy też pojawiał się dobry moment dla zapalenia papierosa „na lepsze trawienie”.

Jak widać, kultura jedzenia mocno podkreślała odrębność klasy. Poprzez skromne i powolne jedzenie zaznaczano, że wśród elit nigdy jedzenia nie brakuje i wręcz się je traktuje bardziej jako towarzyską przyjemnostkę niż jak potrzebę samą w sobie. Pominąłem tutaj zasady związane z licznymi rodzajami sztućców i naczyń, ale co nieco o tym wspomnę w kolejnym wpisie.

Na koniec dodam jeszcze, że jedzenie na ulicy było zupełnie niedopuszczalne! Co najwyżej można było ssać karmelka.

Źródło: Mieczysław Rościszewski, Zwyczaje towarzyskie. Podręcznik praktyczny dla pań i panów, Warszawa 1928.