Tyle tu piszę o elitarności grupy mężczyzn, która tak zaciekle toczyła pojedynki w międzywojennej Polsce, a jeśli jakiś zapalony bibliofil czy miłośnik zakurzonych dokumentów trafi na Powszechny Kodeks Honorowy opracowany przez Jana Gumińskiego i wydany w 1930 roku, pomyśli sobie, że coś tu nie pasuje. Pisze się tam, że pojedynków toczyć nie wolno, że kobiety mają  honor równy mężczyznom i w ogóle, że ów honor przysługuje nie tylko męskim elitom, ale całemu społeczeństwu. Sprawę pogarsza fakt, że kodeks ten nazywa się „powszechnym”, więc powinien w pełni obowiązywać w całym kraju. Ktoś tu kręci. Albo… albo ta cała publikacja jest wydana na wyrost i wyprzedzała swoją epokę, a tak właśnie było w tym przepadku.

Jan Gumiński był prezesem Ligi Reformy Postępowania Honorowego, instytucji poświęconej walce z „pojedynkowym szaleństwem”. On też przewodniczył pracom nad nowym kodeksem. Inicjatywa była wspierana przez  Rodzinę Wojskową, Akademicki Związek Przyjaciół Ligii Narodów, Klub Polityczny Kobiet Postępowych, Związek Zawodowy Kobiet pracujących w Handlu i Biurowości. Już sam dobór partnerów (Rodzina Wojskowa może dziwić, ale składała się ona nie tyle z oficerów co ich żon, a to sprawę tłumaczy) pozwala się domyślić, w którym kierunku pójdą prace nad kodeksem.

W latach dwudziestych ginęło w Polsce wielu mężczyzn w starciach honorowych i mimo braku akceptacji dużej części społeczeństwa dla tego zwyczaju nic nie zapowiadało zmian. Gumiński i jego wspólnicy wpadli na wspaniały pomysł jak temu zaradzić. Postanowili opracować kodeks, który honor nadawałby nie tylko mężczyznom z niższych warstw społecznych, ale też kobietom. W ten sposób bardzo zbliżyli znaczenie słowa „honor” do dzisiejszego. Był to zabieg niezwykle sprytny, ponieważ właśnie elitarność tradycji pojedynkowej sprawiała, że była ona tak kusząca dla mężczyzn. Upowszechnienie honoru prowadzić mogło tylko do rozmycia tej kategorii i unicestwienia jej jako przyczyny starć. Naturalnym stałoby się bronienie własnej czci w sądach.

Gumiński pisze, że udział w pojedynkach jest efektem „terroru jakiejś masowej sugestii”:

Świadczy on albo o t. zw. odwadze spotwarzonego, zresztą najczęściej przymusowej, wynikającej z obawy przed zarzutem tchórzostwa, albo… o braku odwagi – do powierzenia sprawy jakiemukolwiek sądowi, gdzie zarzuty mogłyby znaleźć potwierdzenie.

Ponadto jak pojedynek może załatwiać sprawy o zniesławienie jeśli „nie stanowi dowodu kłamliwości zarzutów”?

Powszechny Kodeks Honorowy proponuje zatem rozwiązania bezkrwawe. Dopuszcza się „zadośćuczynienia bezpośrednie”, na miejscu, polegające na przeprosinach bądź odwołaniu słów. Natomiast zarzuty drukiem odwołuje się drukiem. Znieważanie człowieka za odmowę udziału w pojedynku uważa się za niehonorowe. Co bardzo ciekawe istnieje możliwość zrehabilitowania się po upływie 2 lat od wyroku. W takim wypadku to sąd orzeka czy można rehabilitację uznać.

Wszystko brzmi ładnie. Wygląda na to, że kodeks ten odpowiada na zapotrzebowania społeczeństwa. Dlaczego więc do II wojny światowej niewiele się zmienia w tej materii w Polsce? Dlaczego kodeks Gumińskiego jest teraz rarytasem antykwarycznym, a ten najbardziej bojowy Polski Kodeks Honorowy Boziewicza był dodrukowywany co rusz i dziś można go kupować na Allegro na kilogramy? Moim zdaniem to dlatego, że pojedynki i elitarność w idei honoru były tym co trzymało tę wartość przy życiu. Honor miał wyróżniać tę lepszą część społeczeństwa i spajać ją wspólnym prawem. Pojedynek, jako bardzo ważny rytuał, był niezbędny do potwierdzania swojej przynależności do tego grona. Ci natomiast, którym elity odbierały prawo do bycia honorowymi (kobiety, robotnicy itp.), chcieli honoru aby również należeć do elit, a nie po to by unicestwić honorowe tradycje. W żaden sposób ten kodeks nie mógł trafić do grona, któremu był dedykowany. Jak więc miał coś zmienić?

Asekuracyjnie Gumiński dodawał na końcu publikacji:

Kto pragnąłby za wszelką cenę uniknąć drogi sądowej i jej rozgłosu, ten winien zawczasu uprzedzić swoich zastępców o ewentualnej swej zgodzie na poddanie się jakiemukolwiek Kodeksowi Honorowemu.

Pisząc te słowa chyba wiedział, że jego kodeks nie zmieni od razu świata. Może traktował go jak broszurkę uwrażliwiającą na paradoksy tradycji pojedynkowej i miał nadzieję, że chociaż coś zostanie w świadomości czytelników. Bo przecież kropla drąży skałę.