Zawsze dobrze jest mieć szerokie grono przyjaciół i dużą rodzinę, zwłaszcza gdy od czasu do czasu odwiedzą nas i miło pogawędzą. Niestety, niespodziewane wizyty mogą narobić niemałego zamieszania, a czasem nawet szkód. Dlatego, w czasach obowiązywania ścisłej etykiety towarzyskiej, szczególnie niechętnie podchodzono do osób, które nie wiedziały kiedy wypada przyjść.

Wizyty składało się przeważnie na zaproszenie gospodarzy. Natomiast rewizyty musiały się odbyć w przepisowym czasie, ale bez ustalonej odgórnie pory. W tym aspekcie wizytujący musiał popisać się taktem. Rewizyty składano na przykład po przyjęciach, czy proszonych obiadach w terminie od trzech do siedmiu dni po nich, a była to forma podziękowania za gościnę. Takie odwiedziny były kurtuazją i powinny być krótkie i w porę, ale nie wszystkim udawało się „wstrzelić”.

Mniej rygorystycznie trzymać się zasad mogli tylko krewni i bliscy danej rodziny. Warunkiem było posiadanie porównywanych majątków, ponieważ nie wypadało zaskakiwać odwiedzinami ludzi biedniejszych, czy bogatszych, którym nie można było zapewnić analogicznej gościny. Skoro nie trzymanie się zasad dotyczyło tylko bliskich, wiele osób starało się je łamać, aby podkreślać swoją zażyłość z domem.

Za „bliskich” uważali się ludzie spokrewnieni nawet do kilku-kilkunastu pokoleń wstecz oraz połączeni z rodziną więzami małżeńskimi. Poza nimi też ci, których znało się od dziecka, jak również przyjaciele ze szkoły czy studiów. Oczywiście im lepiej danej rodzinie się powodziło tym więcej miała takich „bliskich”. Jednak nawet to, że ktoś uważał się za dobrze wychowanego, serdecznego i „bliskiego” danej rodzinie, w żaden sposób nie upoważniało do nagłych najść.

Przyjście do czyjegoś domu nie w porę świadczyło bowiem o braku dobrego wychowania. Takie osoby starano się napiętnować, ale zdarzali się i gospodarze, którzy mimo złego terminu wpuszczali natrętów do swoich domów. Taka wizyta oznaczała niejako wpuszczenie ich do towarzystwa. Dany dom poręczał w ten sposób za takie osoby, a przy okazji spadała na niego odpowiedzialność za nobilitowanie natrętów. Polecano nie rewizytować takich osobników pod żadnym pozorem. Miało to dać im do myślenia.

Nie wolno było przychodzić z wizytą w porze obiadowej (od 12.30 do 16.00), rano, w czasie godzin pracy, ani w trakcie porządków. Do najgorszych terminów należał dzień wielkich przyjęć wieczornych. W takich momentach zdarzali się tacy co przyszli w ciągu dnia aby przeprosić za swoją nieobecność na przyjęciu. Nie zawsze służbie udawało się przekonać niespodziewanego gościa, że państwa nie ma w domu, zwłaszcza jeśli uważał się za „bliskiego”. Można było wówczas spotkać panią domu w papilotach i fartuchu, w panice chowającą się przed natrętem, a przypadkiem upuszczającą na ziemię to co właśnie przygotowywała na uroczysty stół. To oczywiście skutecznie psuło relacje z natrętem.

Żeby uniknąć nieporozumień ustalało się zatem jeden w tygodniu dzień przyjęć, w którym można było bez przeszkód odwiedzić dany dom. Nazywano ten dzień po francusku jour fixe, a po warszawsku „żurek”. Ustalenie takiej daty miało przede wszystkim mówić, że nie należy odwiedzać w innych terminach. Niestety, często ci „bliscy” i tak przychodzili kiedy chcieli i tłumaczyli, że albo lubią pogawędzić w mniejszym gronie, albo nie mają ochoty spotykać obcych.

Był jeszcze doskonalszy sposób uniknięcia problemów z odwiedzinami nie w porę. Służyły do tego bilety wizytowe. Perfekcyjnie się tu spisywały, oczywiście, jeśli odwiedzający chciał uniknąć faux pas. Taki bilet z odpowiednią adnotacją oraz zagiętym rogiem czynił obowiązkową wizytę odbytą, bez przeszkadzania domownikom (bo kto powiedział, że jak służący mówi, że państwa w domu nie ma, to ich naprawdę tam nie ma?). Na przykład odwiedziny noworoczne powodowały tyle zamieszania, że w końcu zaczęto od razu wysyłać te bilety pocztą, nikomu już głowy nie zawracając.

Nieproszeni goście potrafili zepsuć wiele przyjemnie zapowiadających się chwil. Jedną z najgorszych plag byli tacy natręci co przychodzili na pogawędkę pięć minut przed kolacją zmuszając gospodarzy do zatrzymania gościa na posiłek. Na szczęście tacy „bliscy” stanowili tylko procent wśród ludzi „dobrze wychowanych”. Prawdziwy gentleman w końcu doskonale wiedział kiedy można odwiedzać znajomych.

Źródło: Well, Dobre wychowanie na codzień, Poznań 1931.