Macie czasem wrażenie, że rzeczy błahe przysłaniają nam to, co ważne, że wolimy skupiać się na tym, co jest łatwe w odbiorze zamiast skupić się na kwestiach istotnych, ale skomplikowanych? Ja mam.
Droga do refleksji
Ten temat wbrew pozorom jest niezwykle trudny, ponieważ dotyczy on naszego postrzegania świata. Mam tu na myśli nasze nieświadome preferencje, których nie wybraliśmy, lecz które po prostu stały się naszym udziałem. Trudno zatem zwrócić na nie uwagę, trudno zrozumieć ich konsekwencje i trudno wyobrazić sobie dla nich alternatywę. A jednak spróbujmy.
Na ten wątek nakierowało mnie bodaj jedno zdanie Edwarda Snowdena, wypowiedziane w filmie dokumentalnym Citizenfour (nota bene to nagrodzony w tym roku Oscarem świetny film, ale na zupełnie inny temat). Mianowicie Snowden, pytany przez współpracujących z nim dziennikarzy czy chce ujawnić swoją tożsamość, mówił, że nie ma z tym problemu, tylko nie chce, żeby jego osoba odwróciła uwagę od spraw, o których opowiada.
Dziś natomiast trafiłem w Polityce na wypowiedź profesora Wojciecha Cwaliny tłumaczącego, że często głosujemy na polityków sugerując się raczej ich wizerunkiem i emocjami, jakie on w nas wywołuje, a nie programem wyborczym. Ten trop zmobilizował mnie, żeby o tym wreszcie napisać.
Tutaj nasuwa mi się bardziej ogólne i ważne pytanie: czy jesteśmy jeszcze w stanie dostrzegać sprawę poza człowiekiem, który ją reprezentuje?
Czy mamy problem?
Jako dojrzali emocjonalnie mężczyźni, pragnący żyć z klasą i być postrzegani jako gentlemani, odpowiedzialni za życie swoje oraz bliskich, podejmujący racjonalne decyzje chcemy mieć świadomość, że kierujemy się rozsądkiem, sumieniem i wyznawanymi wartościami. Nie ulegamy tanim chwytom, nie idziemy ślepo za większością, nie czekamy aż ktoś dokona wyboru za nas samych.
Zacznijmy więc od krytycznego spojrzenia na otaczający nas świat. W mediach i zwykłych rozmowach często najważniejszymi tematami są problemy małżeńskie, słabości do używek, preferencje seksualne itp. osób znanych, potencjalnych autorytetów, liderów. Ważniejsze sprawy, którymi ci ludzie się zajmują, bywają nieraz przysłaniane przez powyższe ciekawostki.
Zadajmy sobie teraz pytanie czy ulegamy tym tendencjom? Czy tego typu informacje w jakikolwiek sposób wpływają na nasze postrzeganie bohaterów tych wiadomości i spraw, które reprezentują? I dajmy sobie uczciwą odpowiedź.
<<Zobacz też: Hierarchia wartości mężczyzny z klasą>>
Informacje wcześniej nieosiągalne
Można powiedzieć, że dobrze, iż interesujemy się przywódcami i autorytetami, gdyż tylko dzięki temu możemy im szczerze zaufać. W końcu ludzie zawsze byli ciekawi jak wygląda życie prywatne postaci ze świecznika, ale dopiero dzisiejszy poziom mediów i Internet pozwoliły nam zbliżyć się do informacji wcześniej nieosiągalnych. Z drugiej strony warto zastanowić się jakie w ogóle znaczenie mają te informacje?
Moim zdaniem niebezpiecznie zbliżyliśmy się do (albo już przekroczyliśmy!) granicy, w której bardziej ciekawią nas prywatne smaczki danych osób, niż reprezentowana przez nie sprawa. Uzasadniona wydaje się obawa Snowdena, że media skupią się na jego osobie, zamiast na aferze związanej z NSA. Tym bardziej, gdy przypomnimy sobie historię Juliana Assange’a, redaktora naczelnego WikiLeaks.
Przestają nas interesować fakty, raporty, dane, ponieważ ich zbieranie wymaga czasu, a ich zrozumienie – pewnego wysiłku intelektualnego. Widać to doskonale w świecie mediów, gdzie wyraźnie odchodzi się od merytorycznych i obiektywnych treści, a zmierza do plotek (spora część mediów tradycyjnych) i eksponowania autora (np. blogosfera).
Wybory
Widać to również w naszym podejściu do wyborów politycznych, w których interesuje nas bardziej to, jakim człowiekiem jest kandydat, niż to jaki ma program. Nie mamy chęci czytać kilkudziesięcio czy kilkuset stronicowych programów wyborczych, a kandydaci korzystają z tego czyniąc je jeszcze mniej przystępnymi.
Co najgorsze zaczyna się nawet wystawiać kandydatów idealnych do oplotkowania i interesujących do zaglądania im w życie prywatne. Przechodzimy już z etapu: „dajmy im coś z życia prywatnego, żeby o kandydacie mówili” do: „dajmy im kandydata kontrowersyjnego, byle o nim dużo się mówiło”. Mam przykre wrażenie, że przynajmniej jeden z kandydatów w najnowszych wyborach pełni właśnie rolę obiektu przyciągającego uwagę, zamiast lidera mogącego poprowadzić za sobą ludzi.
<<Zobacz też: Porozmawiajmy wreszcie o polityce>>
Gdzie leży granica?
Nie chcę powiedzieć, że życie osób, za którymi mamy podążyć jest nieistotne podczas podejmowania naszych decyzji. Mówię jedynie, że nie jest najważniejsze. Wszyscy powinniśmy wyznaczać sobie granicę naszej ciekawości, a przede wszystkim powinniśmy umieć odróżnić błahostki odwracające uwagę, od spraw istotnych. Osobiście uważam, że bez tak wyznaczonych granic nie jesteśmy w stanie znaleźć sobie autorytetów w życiu i nie będziemy w stanie podejmować racjonalnych wyborów.
Co gorsza nie jest to wcale proste zadanie. Wydaje mi się, że bardzo mocno tkwimy w tej tendencji. Sam często mam dylematy czy za bardzo nie staram się przysłonić sobą kwestii, o których piszę, a z drugiej strony boję się, że bez nadania ciała tym kwestiom będą się one wydawały mniej rzeczywiste. Waszej ocenie pozostawiam to, czy udaje mi się znaleźć balans.
Skupianie uwagi na sobie jest kuszące też z tego względu, że ludzie chętnie takie tematy podchwytują. Pojawia szum medialny, tak zwana „popularność” i powstaje pozór odniesionego sukcesu. Z dystansu jednak widać, że zarówno nadawca jak i odbiorcy tkwią w zaklętym kręgu, który jest oderwany od rzeczywistości, od tego co ważne.
Można tutaj powołać się na zdanie McLuhana: „środek przekazu jest przekazem”, a nawet jest dla nas ważniejszy (czyt. „ciekawszy”) od przekazu. Mimo wszystko, chyba nie chcemy, żeby tak było.
Mam nadzieję, że w komentarzach wytkniecie mi, że przesadzam i że jesteśmy bardziej świadomym społeczeństwem niż mi się wydaje. Trzymam kciuki za Wasze trafne wybory! Zarówno w niedzielę, jak i w każdym innym dniu.
Z politykami i wyborami problem polega na tym, że… właściwie programy są (o ile w ogóle są) dość dokładnie pochowane — i sami zainteresowani emablują nas swoim emploi oraz bon-motami, zamiast prawić o rzeczach istotnych.
Po prostu jest to konkurs piękności powiązany z turniejem erudycyjnym (kto komu bardziej przypieprzy), w którym programem politycznym lepiej się nie chwalić…
…zwłaszcza, że dość często jest on albo szczątkowy, albo sprzeczny sam ze sobą, albo sprzeczny z innymi postępkami danego polityka.
Albo i tak nikt go nie ma w planie realizować.
Podpisuje się rękami i nogami.
Dodając że obie główne siły na naszej scenie politycznej chcą nas wmanewrować w głosowanie PRZECIW.
„Albo i tak nikt go nie ma w planie realizować.”
I to jest jeden z najpoważniejszych problemów. Nie mając do siebie zaufania nic dobrego nie zrobimy. Niestety druga strona nam tego nie ułatwia.
Trudno się nie zgodzić. Te tzw. „programy polityczne” piszą spece od PR starając się utrafić w gusta jak najszerszego „targetu”. Liczy się, co ludzie chcą usłyszeć, a nie to co realne, potrzebne czy możliwe do osiągnięcia. W tym sezonie modnymi szlagierami w programach wyborczych są recepty na dogadzanie przedsiębiorcom, powstrzymanie emigracji rodaków i opiekę państwa nad rodzinami (tylko najbiedniejszymi, ma się rozumieć). Odważniejsze układy artystyczne zakładają jakąś wizję polityki na wschodzie i /lub zachodzie. No i musi być szczypta szaleństwa – tu miejsce na jakąś kontrowersyjną wypowiedź/ pogląd – żeby obudzić słuchaczy 🙂 . Wszystko można potraktować z pewnym przymrużeniem… Czytaj więcej »
Czas chyba wziąć w obronę tych biednych polityków 😉 Otóż pamiętam, że polityka l. 90-tych była właśnie polityką pieczołowicie spisywanych programów i w pocie czoła tworzonych deklaracji. Prasa wówczas sarkała, że nikt tego nie czyta, że nikt się nie wgłębia, że to jak czytania w pezetpeerze. Że teraz ma być nowoczesność, a nowoczesność to krótkie hasło („it’s the economy, stupid”). Do tego doszły opowieści, że w polityce potrzeba więcej młodych-rzutkich-menedżerów (więc pojawili się Piskorscy, Nowaki i jeszcze młodsza, jeszcze lepsza bladź), a tu w ogóle nawet nie teza, nie synteza, nie analiza — lecz krótki marketingowo-pijarowski strzał się liczy. No… Czytaj więcej »
Dobrze to pokazał kiedyś Maciek Budzich w artykule o potencjale wyborczym youtuberów mających setki tysięcy fanów. http://www.blog.mediafun.pl/ktory-youtuber-zostanie-poslem/
Oni faktycznie mogliby stanowić silnych kandydatów. Pytanie tylko czy reprezentowali by sobą coś więcej niż tylko popularność?
Zapewniam Cię, że popularny rockowy piosenkarz ma większą popularność i rozpoznawalność, więc oczywiście zmiótłby każdego polityka w przedbiegach…
…ojej, to się chyba już dzieje 😉
Założymy się? 😉
Warto też wspomnieć, że większość wiadomości, w telewizjach wspomaganych przez Państwo jest przekłamywanych.
Niestety, nasz mózg lubi to, co nie jest angażujące intelektualnie :/
Z drugiej strony mięsień nieużywany obumiera. Więc mózg, żeby przetrwać potrzebuje wyzwań.
Mózg to nie mięsień
Organ nieużywany zanika 🙂
Witam serdecznie mnie czasem dopada nostalgia i wtedy bym chętnie wyrwał się do jakiejś głuszy na pewien czas
Też często tak mam, ale raczej z miłości do przyrody niż z niechęci do ludzi.
Osobiście uważam, że najbardziej godnym zaufania politykiem, jest Pan Janusz Korwin-Mikke.
Jako jedyny polityk ma poglądy niezmienne od 50 lat. W jego raczej skrajnych poglądach, utwierdziła mnie (z pewnością znana wszystkim książka) książka „Rok 1984” Orwella.
Jako, że o polityce rozmawiać nie wypada, tutaj skończę.
Pozdrawiam
Nie zmienianie poglądów przez kilka dekad wcale nie musi być dobrą cechą.
Szczególnie gdy same poglądy są umotywowane zachwytem nad czasami odległymi o dwa stulecia (żeby było jasne – myślę tu o wielu politykach).
Nie zmienianie poglądów świadczy o przekonaniu danej osoby do nich. Natomiast osobiście mam już dość polityków nie spełniających swoich obietnic. Jak dla mnie osoba która łamie obietnice to kłamca, a na taką nie mam zamiaru oddawać głosu.
W pełni się zgadzam. Między innymi dlatego nie chce się nam czytać programów wyborczych. Już nie wierzymy w ich spełnianie.
Nie wiem. Może faktycznie przydałby się nam jakiś radykał, który planuje wszystko wywrócić do góry nogami? Co jednak by było, gdyby doszedł do władzy i okazał taką samą niemoc jak jego poprzednicy?
Po tych wyborach tego się jednak nie dowiemy.
Tylko należy rozróżnić zawsze złą rewolucję od radykalnej naprawy państwa. Czasem to umyka.
Różnie opowiadają się za zmianami zwolennicy i przeciwnicy,
Rewolucja polega na wywróceniu wszystkiego, zawsze prowadzi do złego, do chaosu i zjada własne dzieci. Radykalne zmiany mogą być dobre lub złe zależnie od ich samych.
Też tak uważam i wolałbym nigdy w swoim życiu żadnej prawdziwej rewolucji nie doświadczyć. Wystarczą mi „rewolucje technologiczne”.
Polecam nieco mniej znany „Nowy wspaniały świat” Huxley’a. Fascynujące jest to, że świat będący przeciwieństwem tego opisanego przez Orwella, wcale nie jest lepszy – za to o ile bardziej znajomo wygląda.
Generalnie zgadzam się z tekstem i podziwiam bardzo rozsądne podejście – sam bardzo często irytuję się, gdy ktoś większą uwagę zwraca na ton wypowiedzi (mojej najczęściej), niż na same użyte słowa i treść, którą niosą. ALE! Nie mogę się zgodzić z tekstem w kontekście wyborów prezydenckich – tych konkretnie. Zdaję sobie sprawę, że gentalman powinien być obyty w tematach polityczno-gospodarczych, jednak jestem przekonany, że większość z nas (a zwłaszcza młodych) nie ma o tych zagadnieniach żadnego pojęcia, lub ma je miałkie bądź błędne (zazwyczaj nieświadomie). Bardzo wąskie grono ludzi może z jako takim przybliżeniem przewidywać, jakie mechanizmy proponowane przez kandydatów… Czytaj więcej »
Jedynym sposobem na zwalczenie ignorancji jest systematyczne zdobywanie i pogłębianie wiedzy. Media nam tego nie ułatwiają zbytnio, ale to nie może być wymówką w sprawach tak ważnych. Rozwiązaniem natomiast nie jest pogodzenie się z ignorancją i dokonywanie wyborów na tak zwanego „czuja”.
Nie chodzi mi o brak wiedzy. Wiedza i informacje są łatwo osiągalne w dobie internetu dla chcącego. Chodzi raczej o brak zrozumienia. Naprawdę, szczerze wierzę, że mało kto, kto twierdzi, że rozumie tematy polityczno-gospodarcze, faktycznie posiada ich zrozumienie. Ekonomiści czy politolodzy studiują latami, a i tak nie zawsze poprawnie przewidują pewne rzeczy, czesto wygłaszają sprzeczne opinie etc. Owszem, przeczytałem trochę z postulatów programowych kandydatów, postarałem się o zbadanie ważnych dla mojego życia zagadnień, ale nie potrafię, po prostu nie potrafię przed samym sobą przyznać, że tą czy inną propozycję programową uważam za dobrą, bo tak mówią mi rozsądek, logika i… Czytaj więcej »
Problem polega na tym, że również nasi parlamentarzyści mają podobną wiedzę do naszej. Tylko że oni ustanawiają prawa i nie mają takich wątpliwości. Ekspertów jest wbrew pozorom bardzo mało na tym świecie. Zwłaszcza jeśli chodzi o ekonomię, która jest coraz bardziej skomplikowana.
Słowem, te argumenty do mnie nie przemawiają. Trzeba podejmować decyzje i brać za nie odpowiedzialność, również pod względem merytorycznym, nie tylko etycznym czy uczuciowym. I nie twierdzę, że to jest prosta sprawa.
Ja bym dodał, że w ramach owych decyzji i brania za nie odpowiedzialności do polityki powinni zacząć garnąć się ci, którzy tak bardzo na jej niski poziom narzekają, w tym ci, którzy wyjeżdżają zamiast działać ku poprawie. Bo jeżeli nie obywatele mają zmienić kraj na lepsze to kto? Politycy sami z siebie?
Właściwie w Polsce przydałoby się wcielanie tego: „And so, my fellow Americans: ask not what your country can do for you — ask what you can do for your country.”
Myślę, że idealnie potrafisz balansować.Tymbardziej, że granica jest cienka.Kolejny istotny temat świetnie ujęty. Pozdrawiam.
Dziękuję!
W czasach powszechnego prawa głosu(ateńską demokrację uznalibyśmy za niedemokratyczną) odstąpienie od głosowania czasem jest cywilnym obowiązkiem. Jeśli kto nie interesuje się polityką, woli zaglądać kandydatom do domów miast programów, w wybory traktuje jak konkurs to powinien zostać w domu ew. przy grillu.