Zgodnie z Waszym rikłestem, sfokusowałem się nad kejsem korpomowy. Zrobiłem mały risercz, więc możemy zaczynać nasz brejnsztorm. … Pomówmy o tym, co język korporacyjny robi z naszym własnym, polskim językiem.

Kilkukrotnie prosiliście mnie bym podjął temat czystości języka polskiego. Czy musimy dbać o ten język? A jeśli tak, to do jakiego stopnia? Dobrym punktem wyjścia jest tutaj niezwykle popularny język korporacyjny, czyli w gruncie rzeczy słownictwo obcego pochodzenia, stosowane w międzynarodowych firmach. Wielu z nas ma z tym bezpośredni kontakt na co dzień w pracy. Inni z pewnością ocierają się o to słownictwo w rozmowach ze znajomymi czy podczas lektury artykułów i dyskusji w Internecie. Poza tym to bardzo ciekawy temat! Dlatego weźmiemy go dziś na tapet.

Zaczniemy od przeglądu różnych naleciałości w języku. Przyjrzymy się wspomnianej korpomowie, staropolskiemu, zwykłemu polskiemu, ale z użyciem zaakceptowanych już wyrazów obcych oraz pewnym, specyficznym slangom branżowym, w których obcych słów może być nawet więcej niż w korporacjach. Na koniec spróbujemy ocenić te wszystkie formy.

Korpomowa

Język czy raczej żargon korporacyjny, o którym tu mówimy, powstał w dużych, zagranicznych firmach, operujących w Polsce. Pracownicy, mający częsty kontakt z pracownikami lub kontrahentami z innych krajów czy z anglojęzyczną literaturą branżową, zaczęli stosować również w języku ojczystym obce zwroty. Miało to im usprawnić i przyspieszyć komunikację z kolegami z pracy.

W przerysowanej wersji mogłoby to wyglądać tak:

Potrzebujemy rifresz dizajnu i to asap! Jakby co, zrób risercz w sołszalmediach. W inboksie masz już gajdlajny. Sfokusuj się na lajałcie i hasztagach. Kopyrajter zrobi resztę. Myślisz, że będzie potrzebny brejnsztom z całym timem? W razie czego zrobimy miting. OK! I pamiętaj, żeby przed dedlajnem przemejlować mi go, to ci dam fidbek.

Brzmi strasznie, prawda? Mimo wszystko mam szczerą nadzieję, że nikt tak nie mówi na co dzień, a w użyciu trafiają się jedynie poszczególne zwroty z tego słownictwa.

Niemniej idea stojąca za tymi wszystkimi asapami, dedlajnami i riserczami nie jest niczym nowym w historii języka. Praktycznie od zawsze dzieje się tak, że obce słowa trafiają do powszechnego użycia, bo opisują dane zagadnienie trafniej lub szybciej. Ekonomia języka nie ma litości ani sentymentów.

Jeśli uważacie, że należy walczyć o język w nienaruszonym stanie, polecam sięgnąć do naszej rodzimej literatury. Powiedzmy: około 420 lat wstecz.

Kazania Piotra Skargi

Jan Matejsko, Kazanie Skargi, 1864.

Staropolski

Cóż wżdy czynim? Izali się tego pogaństwa około miłości ku Rzeczypospolitej nie zawstydzim a nie poprawim? Oni z samego rozumu przyrodzonego widzieli to, iż słuszna rzecz jednemu dla wszystkej Rzeczypospolitej szkodę mieć, aby się ich wiele zachowało. Widzieli, że ręka na obronę głowy rada ranę i ucięcie cierpi, aby wszystko ciało nie umierało. Widzieli, iż lepiej sto zdradziec zgubić, aby wszystka ojczyzna nie ginęła.
[Piotr Skarga, Kazania sejmowe]

Pięknie to brzmi, prawda? Ale czy ktoś tak dziś jeszcze mówi? Ba! Czy to byłoby w ogóle zrozumiałe dla współczesnych Polaków?

Polska zawsze znajdowała się na przecięciu się szlaków wielu kultur i narodów. Patrząc na naszą historię, nie może dziwić, że język polski jest przepełniony słowami o obcym pochodzeniu. To między innymi one wpływały na ewolucję naszego słownictwa i dzisiaj często ich nawet nie zauważamy.

Nasze anglicyzmy, germanizmy, galicyzmy i rzecz jasna latinizmy wydają się całkowicie naturalne: biznesmen, puzzle, handel, ratusz, awangarda, biżuteria – nie robią na nas wrażenia. Gdybyśmy nieco przesadzili, krótka wypowiedź mogłaby brzmieć tak:

Przykłady wyrazów obcych w języku polskim.

Wyrazy obce

Dobrze wiesz, że uczyłem go savoir-vivre’u, ale on i tak popełni spore faux-pas. A mimo wszystko uważa się za gentlemana. Zaczynam się obawiać, że to zwykły bon vivant. Mało brakuje, żeby stał się tutaj personą non grata. Chyba zagram va banque i w rewanżu powiem mu, że de facto jest postrzegany przez otoczenie jako pewne kuriozum.

Wypowiedź ta była rzecz jasna przerysowana, ale poszczególne zwroty nie rażą, bo są w użyciu od dekad albo i wieków.

W większości wypadków faktycznie różne naleciałości napływały do naszego języka falami. Za czasów Piastów przejmowaliśmy niemieckie określenia tworząc germanizmy, zwłaszcza związane z prawem i administracją, bo to od Niemców czerpaliśmy wzorce. W czasach królowej Bony i odrodzenia mogliśmy obserwować fascynację kulturą włoską, z której czerpaliśmy nasze makaronizmy. Nieco później, gdy to dzieła kultury francuskiej były uznawane za szczyt szyku i galanterii, język polski wręcz został zalany galicyzmami. Podobno jest to obecnie największa grupa wyrazów obcych w naszym słowniku, nawet pomimo XX wiecznej mody na anglicyzmy.

Widać tutaj, że naleciałości takie mają dwa główne źródła: praktyczne i wizerunkowe. Prawdopodobnie zawsze pierwsza była sfera praktyczna, wynikająca z konieczności utrzymywania kontaktów międzynarodowych czy przyswojenia zajęć, które nie miały jeszcze własnego słownictwa w języku polskim. Za tym szła już zwykła moda na słówka, zwroty i powiedzonka w danym języku, dzięki którym można było zabłysnąć w towarzystwie.

Jakkolwiek ten drugi powód nie jest zbyt szlachetny, nie możemy odmówić pierwszemu racji.

Napływ wyrazów obcych do języka polskiego

To oczywiście nie jest szczegółowy wykres. Należałoby do niego dopisać przynajmniej jeszcze turcyzmy i rusycyzmy.

Branża

W wielu nowych dziedzinach życia po prostu brakuje nam słów, by opisać niektóre zjawiska. Wówczas naturalnym jest sięganie do obcych odpowiedników. Tak jest w pokerze. Choć ten przykład wypowiedzi będzie brzmiał wręcz absurdalnie, może się zdarzyć w rzeczywistości. Tym bardziej, że dominacja języka angielskiego we współczesnym pokerze jest tak silna, iż wydaje się, że nikt już nie pracuje nad tłumaczeniem poszczególnych zwrotów:

Big blajnd zrejzował priflop, a wszyscy sfoldowali prócz mnie, bo byłem dilerem. Na flopie wpadł mi set, więc dalej kolowałem, choć widziałem, że on może mieć droła do strita lub flasza. Na riverze znów betował i już wiedziałem, że trafił, ale mi w tym samym momencie wpadł monster, więc go zolinowałem i na szołdałnie nie mogłem powstrzymać się od uśmiechu.

[Próba tłumaczenia: Gracz będący na dużej ciemnej podbił stawkę przed pokazaniem pierwszych trzech kart na stole. Wszyscy pozostali gracze wycofali się z gry, prócz mnie, gdyż byłem na pozycji rozdającego. Po pokazaniu pierwszych trzech kart na stole uzyskałem układ trzech kart o tym samym nominale, więc dalej dokładałem do puli tyle ile obstawiał przeciwnik, choć wiedziałem, że jemu może brakować jednej karty do układu pięciu kolejnych kart lub wszystkich w tym samym kolorze. Gdy na stole pokazano już wszystkie pięć kart, a on obstawiał, wiedziałem, że trafił, ale mi w tym samym momencie wpadł niezwykle silny układ, więc zmusiłem go do wejścia do gry za wszystkie żetony i gdy obaj pokazaliśmy co mamy w rękach nie mogłem się powstrzymać od śmiechu.]

Prawdopodobnie dałoby się jakoś skrócić polską wersję tej wypowiedzi, ale i tak byłoby jej daleko do idei ekonomii. Podobnie jest w wielu branżach, zwłaszcza tych związanych z nowymi technologiami lub będących zdominowanymi przez anglojęzyczne środowiska.

PS Jeśli doceniasz moją działalność, możesz ją wesprzeć poprzez serwis Patronite. Dzięki!]

Co jest złego w korpomowie

Starałem się nieco bronić języka korporacyjnego, ale są w nim też szkodliwe tendencje. Najgorszą jest pewnie sztuczne poczucie elitarności wielu osób, które posługują się tym wyszukanym słownictwem. Niektórym może się też wydawać zabawne, że inni nie zrozumieją ich zawodowego żargonu. W takim podejściu nie ma nic dobrego. O ile jestem w stanie zaakceptować takie słownictwo w branży, której to ułatwia porozumiewanie, to już poza nią, wszyscy powinniśmy starać się być jak najbardziej komunikatywni.

Problemem jest też przesada w wyszukiwaniu obcych zwrotów i stosowanie ich tam, gdzie mamy własne, bardzo dobre i zwięzłe odpowiedniki, bo wtedy zwyczajnie ulegamy modzie. Zrozumiem, jeśli użyjemy słowa „target” zamiast „grupa docelowa”, czy „deadline” zamiast „ostateczny termin oddania projektu”, bo to faktycznie krótkie i dokładne formy, ale po co zamieniać „zespół” na „team” lub „szybko” na ten obrzydliwy „ASAP”? Tego nie zrozumiem.

Sam bez grzechu jednak nie jestem. Z racji pracy w branży internetowej ja też często wolę użyć słowa „feedback” niż „informacja zwrotna”, „social media” zamiast „media społecznościowe”, „event” zamiast „wydarzenie”, które zresztą nie oddaje tego co chcę powiedzieć, czy też „like” zamiast „polubienia”, gdy mowa o reakcji na post na Facebooku. Mało tego! Już samo słowo „gentleman”, choć starsze, jest również anglicyzmem.

Niemniej powoli staram się wyszukiwać odpowiednie zwroty polskie i tam, gdzie to daje dobre rezultaty, pozbywam się zbędnych naleciałości. I do tego samego chciałbym namawiać Was. Bo tak, jak warto rugować ze swojego języka wulgaryzmy, tak też warto zostawiać rodzime słowa tam, gdzie nie ma potrzeby by je zastępować.

Podsumowując uważam, że obce naleciałości nie szkodzą językowi o ile go wzbogacają. Jeśli to tylko sztuka dla sztuki, czy dla popisu, wygląda to co najmniej śmiesznie.

Na koniec, napiszcie w komentarzu jakie obce zwroty najbardziej Was dziwią lub śmieszą w naszym języku. Zróbmy mały brejnsztorm.

Pozdrawiam i trzymajcie klasę!

Wybrane źródła:
Piotr Skarga, „Kazania sejmowe”.
Grzegorz Myśliwiec, „Savoir-vivre w administracji”

Zobacz też:

Jak przestać przeklinać
Small talk – jak rozmawiać niezobowiązująco
Mowa ciała w trakcie rozmowy
Kontakt wzrokowy – 5 kluczowych zasad
Jak uniknąć kłótni i nieporozumień