Dlaczego oficerom w dwudziestoleciu międzywojennym tak często zdarzało się pojedynkować z cywilami, czy nawet zastrzelić któregoś z nich w obronie honoru munduru? Skąd brała się w nich ta brutalność reakcji? Skłonni jesteśmy przypuszczać, że jako żołnierze byli obyci z bronią i sięgali po nią chętniej niż reszta społeczeństwa. Jako oficerowie, spadkobiercy rycerstwa, zdecydowanie wyżej cenili swój honor niż ktokolwiek inny. Może nawet niedawno zakończone wojny wyrobiły w nich mniej subtelne podejście rozwiązywania konfliktów. Ale czy to wystarczające wytłumaczenie?

Zawsze miałem wrażenie, że czegoś tu brakuje. Powyższe wyjaśnienie sugeruje, że oficerowie kierowali się jakimiś atawistycznymi instynktami każącymi im żądać krwi za każdą zniewagę. A przecież byli rozsądnymi ludźmi. Wydaje się jednak, że pewien czynnik może wiele w tej kwestii wyjaśnić. Jest nim „rodzina oficerska”.

Kiedy po I wojnie światowej odbudowywano Wojsko Polskie, starano się nie powtórzyć błędów zaborców i nie tworzyć odciętej od społeczeństwa kasty oficerów. Ich wspólnotę budowano natomiast na wzór rodziny. Mówiono że:

Każdy oficer musi się czuć – wojna tego wymaga – członkiem jednej rodziny, której poszczególni członkowie mogą się chwilowo nie znać. Spotykając się, zaraz przedstawiają i rozmawiają ze sobą jak dobrzy znajomi, którzy współpracują w imię jednej wielkiej idei, t. j. obrony Rzeczypospolitej. [Ferdynand Zarzycki, Życie pozasłużbowe oficera, „Polska Zbrojna” 1923, nr 55, s. 4.]

Oficerowie byli ojcami, szeregowi byli ich dziećmi, głową rodziny był marszałek. Nie było to porównanie bez znaczenia, wyłącznie propagandowe. Oficerowie i ich żony, a nawet szeregowcy często pisali o armii jak o wielkiej wojskowej rodzinie.

Przykładów domowego ogniska można znaleźć zresztą wiele. Komisje Małżeńskie określały, która kandydatka na żonę oficera będzie pasowała do korpusu i nie przyczyni się do zubożenia swojego przyszłego męża, ani obniżenia kultury towarzyskiej w garnizonie. Czyż nie postępowały tak właśnie rody w swoich politykach małżeńskich? Oficerowie mieli swoje kasyna (od casa – wł. „dom”), w których spędzali wolny czas we własnym towarzystwie, stołowali się tam, świętowali i grali w karty. Zazwyczaj nikt prócz nich nie miał tam wstępu. Na linii frontu zaś wszystkich żołnierzy łączyła jedna z najsilniejszych więzi jaka może się wytworzyć między ludźmi – braterstwo krwi, braterstwo broni.

Prócz wspólnoty, wojsko jako wielka rodzina oferowała oficerom coś jeszcze. Był to honor tego rodu, czyli honor munduru. Wojskowi bowiem, kiedy zostali obrażeni i wyzywali na pojedynek, nie bronili tylko swojego imienia. Jako członkowie rodziny oficerskiej, posiadali cząstkę jej honoru. Jeśli postępowali źle, źle mówiło się też o wojsku. Jeśli zostali obrażeni, plama widniała tak samo na mundurze oficera, co całego pułku, czy całej armii. Dlatego to czy brać udział w pojedynku, czy ewentualnie zastrzelić napastnika na miejscu, nie było kwestią wolnego wyboru oficera. Chciał przynależeć do rodu, musiał go bronić. Zupełnie jak w szlacheckich familiach dawniejszych wieków, gdzie dobre imię rodziny było jej największym skarbem.

Polskie wojsko po I wojnie światowej musiało poradzić sobie z kilkoma ważnymi problemami wizerunkowymi. Społeczeństwo miało negatywny stosunek do armii trochę z przyzwyczajenia – żołnierzy zaborców nie lubiło się z zasady, a trochę ze zmęczenia – długa wojna wyczerpała ich cierpliwość do tolerowania mundurowych. Poza tym sam korpus był niezwykle zróżnicowany gdyż jego członkowie pochodzili z różnych jednostek, szkolonych w różnych krajach, o odmiennych tradycjach. Nowy, spójny wizerunek i dominującą pozycję w społeczeństwie należało więc sobie dopiero wywalczyć.

Zawsze najbardziej zagorzałymi piewcami honoru i pierwszymi do rzucenia wyzwania byli  młodzi ludzie, którzy z racji wieku dopiero zyskali zdolność honorową oraz ci co z racji pełnionego urzędu awansowali społecznie i mogli już się pojedynkować. Tak samo młode wojsko wyrabiające sobie dopiero pozycję było bardziej skłonne do honorowych rozwiązań konfliktów niż przymykania oczu. Dlatego właśnie silnie piętnowano tych co armię obrażali i wykluczano z korpusu tych co jej imienia nie umieli obronić. A skoro wojsko było ich najważniejszą rodziną i to tą, która nadawała ich życiu jedyne znaczenie, nie dziwi już tak bardzo fakt, że dopuszczali się zbrodni i wykroczeń by bronić swojego rodu i tym samym siebie. Również przypadki samobójstw stają się jaśniejsze.

Wszystkich zainteresowanych tym zagadnieniem zapraszam 1-2 marca 2012 na konferencję „Procesy socjalizacji w rodzinie i społeczeństwie 1914-1939” w Instytucie Historii PAN, Warszawa, Rynek Starego Miasta 20/31, Sala im. Kościuszki, II piętro. W piątek, po 12.00 będę tam wygłaszał referat naukowy właśnie na ten temat. [Program]