Parszywa dzielnica. Wąskie, ciemne uliczki wiodące do coraz brudniejszych i bardziej niebezpiecznych miejsc. Przez ciasne drzwi jednej z zapadłych kamieniczek schodzi się po stromych schodkach. Już w drzwiach czuć znajomy, ciężki zapach. W pokoju panuje półmrok. Światło świec przyćmione unoszącą się w powietrzu chmurą dymu. Na materacach pod ścianami leżą w różnych pozach dziwaczne postacie. Niektóre przyglądają się uważnie nowym gościom, inne już odpłynęły.
Taki obraz palarni opium dominował w drugiej połowie XIX i na początku XX wieku. Przyczynili się do tego odważni reporterzy udający się w niebezpieczne zakątki swoich miast w poszukiwaniu dobrego materiału na artykuł. Ten charakter bardzo odpowiadał również pisarzom, którzy chętnie wybierali palarnie opium na tło akcji mrocznych scen swoich powieści. Mimo że miejsca te kojarzono głównie z marginesem społecznym, bywali tam też gentlemani uzależnieni od opiumowego nałogu.
Kto zarabiał na opium?
W epoce wiktoriańskiej opium produkowano na Dalekim Wschodzie. Używano go do celów leczniczych. Z opium można bowiem otrzymać wiele substancji przydatnych przy produkcji specyfików znieczulających. Właściwości opium sprawiły jednak, że nadawało się ono również na narkotyk. To właśnie z tego względu warto było zajmować się uprawą maku lekarskiego, z którego soku mlecznego otrzymywano używkę. Po handel opium sięgnęła więc brytyjska Kompania Wschodnioindyjska, która miała tego towaru pod dostatkiem w samych Indiach.
By móc czerpać jak największe zyski z uprawy maku Kompania starała się dotrzeć do wszystkich większych odbiorców na świecie. Oczywistym celem były porty chińskie, jednak cesarstwo zamknęło się na towary od „brytyjskich przyjaciół”. Ponieważ Chiny nie dawały się namówić na legalny handel narkotykiem w ich miastach, Brytyjczycy zorganizowali kompanię karną wypowiadając konflikt nazwany później I wojną opiumową (1839-1842). Po piętnastu latach wybuchła druga wojna. W wyniku tych starć Wielka Brytania mogła swobodnie handlować na terenie Chin zarówno zwykłymi towarami, jak i narkotykiem.
Sprzedawano jednak opium nie tylko do krajów azjatyckich. Statki z tym towarem witały również w krajach zachodnich, głównie podążając za emigrantami z Chin. W niedługim czasie zwyczaj palenia opium przejęli marynarze, a później także bardziej zamożni Europejczycy i Amerykanie. To wówczas społeczeństwa zachodnie zainteresowały się podejrzanymi lokalami zwanymi „palarniami opium”.
<<Zobacz też: Z cygarem w ustach>>
Gdzie ich szukać?
Pod koniec XIX wieku Londyn uchodził za stolicę opiumowych przybytków. Nie było to jednak zbyt bliskie prawdy. W mieście Big Bena znajdowało się tylko kilka takich lokali. Zgodnie z relacjami świadków palarnie opium były zlokalizowane zawsze blisko portów lub w chińskich dzielnicach. W Londynie mieściły się w East Endzie. Jeden z nich ulokowany był na ślepej uliczce Bluegate Fields, którą zwano „Tygrysią Zatoką” z powodu brutalności jej mieszkańców. Tworzył ją rząd odrapanych trzypokojowych budynków, mieszczących dansingi i bary.
Palarni opium było znacznie więcej w Stanach Zjednoczonych niż na Wyspach Brytyjskich. Szczególnie zasłynęły tu San Francisco oraz Nowy Jork. Chętnie zaglądali do nich nie tylko Chińczycy, ale też Amerykanie. Zdarzało się nawet, że sami prowadzili swoje lokale. Mówiło się wręcz, że te palarnie były miejscami gdzie różne narodowości mogły przybywać razem na tych samych zasadach, bez żadnych konfliktów. Takie miejsca zaczęły jednak z czasem zanikać. Klienci powoli dochodzili do wniosku, że wolą narkotyzować się w zaciszu swoich domów. Prawo było również przeciwne podobnym biznesom. Ostatnie palarnie zamykano w Stanach w połowie XX wieku.
<<Zobacz też: Piwnice, w których Starka dojrzewała>>
W jaskini zła
Intelektualiści drugiej połowy XIX wieku byli szczególnie zauroczeni marginesem społecznym. Zło, bieda, przemoc, nierząd – to tematy atrakcyjne nie tylko dla brukowców lecz także dla znamienitych pisarzy. Jednym z pierwszych gentlemanów, jaki odwiedził i opisał miejsca, do których tylko odważniejsi marynarze zaglądali, był Charles Dickens. Swoje doświadczenia przelał na kartki nieukończonej powieści pt. Tajemnica Edwina Drooda (1870). W jego ślady poszli później Oskar Wilde i Arthur Conan Doyle. Pierwszy z nich umieścił parnię opium w swojej skandalicznej powieści Portret Doriana Graya, drugi zaś w jednej z części przygód Sherlocka Holmesa Człowiek z wywiniętą wargą. Nie ma jednak pewności czy Wilde i Doyle w ogóle udali się do którejś z palarni, czy tylko korzystali z cudzych opisów.
W palarni zazwyczaj było dość ciasno i ciemno. Pokój musiał być dobrze uszczelniony, by cenny dym nie wydobywał się na zewnątrz. Środek pomieszczenia zajmował spory materac obrzucony poduszkami w stylu orientalnym. To na nim zalegali klienci paląc na leżąco używkę. Właściciel, najczęściej Chińczyk, przygotowywał po mistrzowsku narkotyk. Czasami towarzyszyła mu jego angielska żona.
Kobiety w tych lokalach wydawały się odwiedzającym stworzeniami niezwykłymi. Ich nieustanny kontakt z orientalną kulturą i narkotykiem sprawiał, że traciły swą „europejskość”. Ich skóra nabierała żółtej barwy, a ciało wysuszało się przez dym coraz bardziej, w końcu przypominając mumię. Nadawano tym kobietom przydomki w stylu: „Matka Addallah”, „Pani Mohammed”, „Chińska Emma”, „Kalkucka Luiza”, czy najbardziej znana „Hinduska Sally”.
<<Zobacz też: Gentleman i alkohol – o piciu z klasą>>
Sztuka palenia
Z pewnością niektórych przyciągał charakter tych miejsc. Przede wszystkim jednak przychodzili by dać się ponieść narkotykowi. Specjalnie przygotowaną, gorącą kulkę opium umieszczano w porcelanowej główce fajki. Przyrząd ten znacznie różnił się od standardowych fajek. Te do opium miały przynajmniej kilkadziesiąt centymetrów długości, a wykonane były z bambusa. Syczącą jeszcze kulkę umieszczano nad płomieniem lampy olejowej tak, by utrzymać jej wysoką temperaturę lecz nie spalić zbyt szybko. Wdychano opary, jakie wydzielały się podczas tej operacji.
Palono jedną, dwie, czasami nawet kilkanaście fajek jednego wieczora. Jedna wystarczała na relaks i odprężenie. Do wprowadzenia się w stan, w którym palacz miał wizje potrzeba było znacznie więcej. Koszt jednej fajki wynosił mniej więcej tyle co cena drinka. Dla żądnych wrażeń z odwiedzania innych światów nie było to więc zbyt drogo, lecz z czasem mogło zrujnować domowy budżet. Nie wspominając już o zrujnowanym zdrowiu.
Źródło: Barry Milligan, Palarnie opium w wiktoriańskim Londynie, w: Dym. Powszechna historia palenia, red. Sander L. Gilman, Zhou Xun, Kraków 2009.
Nie przegap żadnego wpisu! Zapisz się na newsletter.
O kurcze, Lordzie Łukaszu! Jak najwięcej takich artykułów!! Mogę tylko dodać, że opium było w chinach także palone symbolicznie przez wysoko postawione osoby. Palili oni opium które baardzo długo „leżakowało” podobnie jak trunki, takie opium miało dużo lepszy smak i większą zawartość morfiny 😉
Pozdrawiam, Escco
Jakie to musiały być piękne czasy, teraz się trzeba napocić żeby pakę tramalu wyłudzić od lekarza
chłopie, sama prawda, albo się thiocodinem trujesz albo żebrzesz u magika