Wyjazd na studia do innego kraju, gdy nie zna się tamtejszego języka, wydaje się być szalonym pomysłem. Jednak tak właśnie zrobiłem. Co więcej okazało się, że ten wyjazd całkowicie zmienił moje życie.

Dzisiejszy materiał jest nieco inny od typowych na Czasie Gentlemanów. Chciałbym opowiedzieć Wam o pewnej historii z mojego życia, która ma niewiele wspólnego z byciem gentlemanem. W tamtym okresie w najmniejszym stopniu nie przewidziałbym tego, czym zajmuję się obecnie. A jednak uważam, że to właśnie ten wyjazd przestawił moje tory myślowe i umożliwił dotarcie do miejsca, w którym jestem.

Będzie to opowieść o moim wyjeździe na stypendium do Hiszpanii, serii szczęśliwych zbiegów okoliczności i nauce na całe życie.

Zdolny, ale leniwy

Zacząć muszę od nieco wstydliwego wyznania. Nigdy nie byłem dobrym uczniem czy studentem. Należałem do kategorii zwanej „zdolnymi, ale leniwymi”. Oznaczało to, że mimo bystrości, nie zależało mi na dobrych wynikach w nauce, co wiecznie prowadziło do problemów.

Nikomu tego nie mówcie, ale na świadectwie maturalnym mam kilka dwójek. Nawet na studia historyczne nie dostałem się za pierwszym podejściem (mimo że przyjmowali pewnie ponad 200 osób!). Zabrakło mi na szczęście tylko kilka punktów i dostałem się ostatecznie z odwołania, na miejsce kogoś, kto pewnie dostał się na inny wydział. I tak też wyglądały moje studia. Moją ambicją było po prostu zaliczyć kolejne przedmioty, całe semestry, aż w końcu uzyskam dyplom.

Traf jednak chciał, że zaprzyjaźniłem się z osobami, które stopniowo zaczęły podchodzić do studiowania coraz poważniej. Na trzecim roku pojawił się nawet trend by starać się o stypendia na wyjazdy zagraniczne Socrates-Erasmus (dziś znany jako Erasmus). Zawsze uważałem, że jest to stypendium dla najlepszych studentów, więc nawet nie myślałem o aplikowaniu. Żeby wyjechać na te najciekawsze uczelnie trzeba było mieć bowiem dobre oceny i zdać jakieś testy.

Niemniej w pewnym momencie dowiedziałem się o drugim naborze na kierunki i uczelnie, na które zabrakło chętnych. Lubiłem podróżować, więc pomyślałem „czemu nie! A nuż mnie wezmą”. Podszedłem do gabloty z listą miejsc i wybrałem najbardziej egzotyczne. Padło na Hiszpanię – Valladolid (nieco na północ od Madrytu). Było to miejsce z kierunku Historia Sztuki, ale mogłem z niego skorzystać, jako że studiowałem na tym samym wydziale. Zapytałem, złożyłem wniosek i tak po prostu dostałem to stypendium!

Salamanca

Przygotowania

Byłem rzecz jasna w pozytywnym szoku. Był to początek wiosny, a ja musiałem powoli zacząć się przygotowywać. Było co przygotowywać, bo praktycznie nic nigdy nie wiązało mnie z Hiszpanią. Nie znałem żadnego słowa w języku hiszpańskim i miałem o tym kraju tylko mgliste wiadomości. Nie będąc jednak zbyt ambitnym studentem, lekcje języka wziąłem dopiero w okolicy lata. Było ich pewnie z dziesięć, co pozwoliło mi mniej więcej odczytać hiszpańskie znaki, policzyć do dziesięciu i wymienić dni tygodnia. Nic poza tym.

Co gorsza, pojechałem sobie na miejsce z nastawieniem „jakoś to będzie”. I to dosłownie! Nie miałem załatwionego noclegu nawet na pierwszą noc, prócz tego, że dostałem kontakt do studentki z mojej uczelni, która już tam miała być i miała mnie odebrać z dworca. Dziś uważam, że to była czysta głupota, ale sprzyjało mi szczęście i Ola uratowała mi tam życie. Przenocowała mnie przez kilka pierwszych nocy, a potem pomogła znaleźć własne mieszkanie. Nawet nie wiecie jak jestem wdzięczny Oli za tę pomoc!

Mieszkaniowe problemy się jednak nie skończyły. Przeszedłem jeszcze przez dwa kolejne mieszkania zanim trafiłem do docelowego. Zamieszkałem praktycznie na starówce, naprzeciwko zabytku, który widniał na okładce mojego przewodnika po Hiszpanii, z Johnem i Roberto. John był Amerykaninem, którego sposobem na podróżowanie było znajdowanie pracy jako nauczyciel angielskiego w różnych stronach świata. Roberto był natomiast skrzypkiem w lokalnej orkiestrze. Dzięki nim mogłem poznać niestudencką stronę życia w Valladolid.

Mój pokój, w mieszkaniu w centrum miasta. Cały pobyt walczyłem, żeby wyglądał choć trochę przytulnie. Na przeciwko mieliśmy bramę do Museo Nacional de Escultura.

Alicia

Skoro jesteśmy już przy poznawaniu ludzi, muszę Wam opowiedzieć o Alicii, która również niesamowicie mi pomogła na miejscu. To był pierwszy dzień na uczelni. Ze słownikiem w ręku, tłumaczyłem sobie plan zajęć i próbowałem rozszyfrować czego te zajęcia będą dotyczyły. Udało mi się znaleźć pierwszą salę i siedziałem tam już z 15 minut przed czasem. Przyszła wtedy dziewczyna wyraźnie szukająca czegoś i zapytała mnie o to, jaki przedmiot będzie w tej właśnie sali.

Odpowiedź zajęła mi dłuższą chwilę, bo musiałem wspierać się planem i słownikiem. Na szczęście okazało się, że potrafi mówić też po angielsku, co nie było częstym zjawiskiem wśród Hiszpanów. Alicia powiedziała mi, że również jest na stypendium i pochodzi z Katalonii. Zatem oboje byliśmy tu nowi i nikogo nie znaliśmy. Co więcej mieliśmy wiele wspólnych przedmiotów. Bardzo szybko się zaprzyjaźniliśmy.

Nie wiem co bym począł bez Alicii.

Dzięki Alicii mogłem nie tylko przetrwać studia, ale też poznać życie Hiszpanów. Ci, jako lokalni, nie integrowali się tak chętnie z przyjezdnymi studentami (również z uwagi na braki językowe), więc wejście w to środowisko było utrudnione. Mi się udało. Po kilku miesiącach wyjechaliśmy też na dłuższą podróż po Katalonii, gdzie mogłem przyglądać się zwyczajom Hiszpanów i zwiedzać mniej znane miejscowości na Costa Brava.

Kilka kadrów z naszej podróży do Barcelony i Costa Brava.

Studia

Rzecz jasna zaliczenie wszystkich przedmiotów po hiszpańsku, dla kogoś, kto dopiero zaczyna się uczyć tego języka, to było wyzwanie! Praktycznie wszędzie nosiłem ze sobą słownik i przed każdą rozmową przygotowywałem się z niezbędnych słówek. Otrzymałem też ogrom pomocy od moich nowo poznanych przyjaciół. Bez tego nie dałbym sobie rady.

Tryb życia jaki tam przypadkiem mi się ułożył, bardzo sprzyjał nauce języka. Znałem wielu studentów przyjezdnych, którzy tak jak nie znali języka przyjeżdżając, tak nie znali go wyjeżdżając. Po prostu chowali się w gronach członków swojej narodowości, dzięki czemu nie musieli używać hiszpańskiego. Ja natomiast z Polakami miałem niewiele do czynienia. Spędzałem tak dużo czasu z Hiszpanami, że kiedy wyjeżdżałem, tylko czasami brakowało mi jakiegoś słowa, ale potrafiłem już obchodzić takie przeszkody.

Szczęśliwie udało mi się zaliczyć wszystkie przedmioty (przyznaję, że niekiedy z pomocą dobrej woli wykładowcy) i nie musiałem wiosną wracać z Polski na sesję poprawkową.

Zdjęcia niewiele mówią, bo niestety nie planowałem tego artykułu trzynaście lat temu.

Doświadczenia

Na tym wyjeździe nauczyłem się bardzo dużo. Przede wszystkim poznając Socratesowców z Włoch, Francji, Niemiec, Belgii, Portugalii itd. (choć głównie z Włoch, bo ci byli praktycznie na każdej imprezie najliczniejszą grupą), Amerykanów, Anglików i innych anglojęzycznych, pracujących w Valladolid jak John oraz licznych Hiszpanów dzięki Alicii, niesamowicie rozszerzyłem sobie perspektywy postrzegania świata i rozumienia ludzi. Od tego czasu jestem dużo ostrożniejszy przy wysuwaniu ogólnych wniosków dotyczących poszczególnych narodów, czy narzekaniu na własny. Wiem bowiem jak to różnie bywa.

Ważna była dla mnie też nauka samodzielności. To był dla mnie pierwszy, tak długi wyjazd z dala od domu i rodziny, kiedy musiałem w pełni zadbać o siebie. To wtedy nauczyłem się i polubiłem gotowanie. Przekonałem się też, że potrafię być w pełni niezależny.

Przy okazji mogłem też przyjrzeć się jak funkcjonują uczelnie na Zachodzie. Zaimponowało mi jak nowoczesne są sale, jak dobry dostęp do multimediów mają studenci, jak wygodne są gabinety wykładowców itd. Również tematyka zajęć mnie zaskoczyła. Później, gdy już byłem doktorantem i sam prowadziłem zajęcia, starałem się by były równie interesujące, nowatorskie i nietuzinkowe.

Moja pożegnalna impreza. Przyszło powyżej 80 osób, ale nie wiem dokładnie ile, bo nie byłem w stanie tego skontrolować. Dłuższa historia.

Najważniejsza lekcja

Jednak najważniejsza życiowa lekcja była nieco bardziej ogólna. Kiedy, po pół roku, wróciłem z mojej wyprawy, stałem się „studentem, który był na stypendium zagranicznym”, choć szczerze mówiąc niewiele zrobiłem, żeby je otrzymać i ledwo zaliczyłem ten semestr. Zawsze miałem siebie za tego „zdolnego, ale leniwego”, który może mieć najwyżej przeciętne wyniki, ale okazało się, że nagle znalazłem się w szufladce elity studentów realizujących ambitne cele. Wcześniej myślałem, że takie rzeczy są zarezerwowane wyłącznie dla najlepszych, dla wybranych, ale gdy spróbowałem po to chwycić, miałem to stypendium w zasięgu ręki.

Dziś uważam, że właśnie to doświadczenie zmieniło moją perspektywę. Doszedłem do wniosku, że stać mnie na wiele i w praktyce stałem się ambitnym człowiekiem. Nagle zacząłem zabiegać o stypendium naukowe, jeździłem na konferencje i pisałem referaty. Wpadłem nawet na szalony pomysł napisania doktoratu! Nigdy by mi to nie przyszło do głowy, gdybym nie wyjechał. Jedynie bym kibicował przyjaciołom, którzy sami spróbowali. Ma to rzecz jasna konsekwencje do dzisiaj. Nadal wierzę w swoje możliwości i staram się stawiać przed sobą ambitne cele, mniej bojąc się porażki.

Hiszpania to niesamowite miejsce. Niezwykle różnorodne.

Twoja perspektywa

Ta opowieść jest w wielu momentach zabawna, czasem chce się z pobłażliwym uśmiechem powiedzieć: „Łukasz, coś ty sobie myślał?”, ale nie potrafiłbym przecenić roli tego doświadczenia w moim życiu. Nie patrz więc na nią jak na ciekawą anegdotkę, tylko spróbuj zastanowić się nad tym, jak sam wykorzystujesz nadarzające się okazje albo jak dążysz do ambitnych celów. Może i o Tobie mówią „zdolny, ale leniwy”. Nie daj się tej łatce! Znam wiele osób, które poza nią nie wyszły, bo czuły się z nią dobrze. A szkoda!

Lada moment zaczyna się rok szkolny, a nieco później akademicki. Postaraj się mieć tę historię z tyłu głowy, a gdy nadarzy się ciekawa okazja, nie wahaj się. Możesz tylko zyskać.

 

Jeśli sami mieliście podobne doświadczenia, może nawet wyjechaliście na takie stypendium, koniecznie napiszcie jak to zmieniło Wasze życie! A gdybyście znali kogoś, kto potrzebuje podobnej inspiracji, prześlijcie mu ten materiał. Może go ruszy.

Pozdrawiam i trzymajcie klasę!

PS Jeśli chcecie, możemy się umówić w tygodniu na spotkanie na żywo na Instagramie, gdzie mógłbym Wam opowiedzieć cały szereg historii, które przydarzyły mi się na tych studiach. Jest o czym opowiadać!

Zobacz też:

Czego nauczyła mnie podróż życia
O podcinaniu skrzydeł
Buntownicy wśród gentlemanów
Każdy mężczyzna powinien odbyć swoją podróż
Za późno na nową pasję?
Oksford – kultowa szkoła gentlemanów